Dostałem podmuch i poleciałem – wyjaśnił spokojnie Klimek, któremu do rekordu Svena Hannawalda zabrakło zaledwie 5 m. Zaraz po treningu pojechał do domu pooglądać bajki na wideo.
Zakopane wstrzymało oddech, narciarskim działaczom poopadały z wrażenia szczęki. Przecież Adam Małysz skakał w wieku Klimka znacznie bliżej. A legendarny Stanisław Marusarz pierwszy raz skoczył na Wielkiej Krokwi dopiero w wieku 13 lat. Na dodatek upadł.
Kilkanaście dni później Klimek Murańka miał skoczyć jako przedskoczek w letnim Grand Prix na Wielkiej Krokwi. Nie skoczył, bo w ostatniej chwili wycofano go. Podobno dlatego, że z krótszego rozbiegu mały (135 cm) i leciutki (26 kg) Klimek nie poradziłby sobie, wylądowałby bliziutko i niewykluczone, że psychika by mu siadła. – To diament wymagający szlifowania – wyjaśniał prezes Polskiego Związku Narciarskiego.
Ale niektórzy w Zakopanem wiedzą, że zdecydowały układy, układziki. Pewnie bano się, że dziesięciolatek, którego wspiera za własne pieniądze ojciec, mógłby okazać się lepszy od starszych zawodników, w których związek narciarski inwestuje od lat. – Nie chcą, żeby mój Klimek wstydu im narobił – uważa mama Janina Murańka.
Na wieść o decyzji organizatorów mały Klimek Murańka przeżył załamanie. Płakał, dostał bólu brzucha i wymiotów. A ojcu oznajmił: – W dupie to mam, więcej nie skaczę.
Ale już nazajutrz wdrapał się pieszo na Średnią Krokiew i skoczył dwa razy po 95 m. Pół metra dalej od rekordu Małysza.
Za szybka fałka
W sobotnie przedpołudnie na trzech położonych obok siebie skoczniach niemiłosierny tłok. Mali skoczkowie co chwilę wzbijają się w niebo, pod nartami skrzypi zielony fiński igielit marki Lindgren. Zanim położono go dwa lata temu, było tu stare, wytarte dziadostwo.