Sprawa, przynajmniej na forum Sejmu, została przesądzona. Komisja śledcza do spraw Orlenu wezwała Jolantę Kwaśniewską do przedstawienia pełnej listy darczyńców jej fundacji Porozumienie bez Barier. Opozycja rozgrywająca ping-pong z prezydentem (spór o księgę wejść i wyjść, posądzenia o niejasne związki ze światem biznesu) niespodziewanie przerzuciła piłeczkę na pole Jolanty Kwaśniewskiej. I, ku zdziwieniu opinii publicznej, nagle okazało się, że i tu przeciwnicy prezydenta mają szansę zdobyć kilka punktów. Można w tym widzieć chęć zniszczenia prezydenckiej pary niejako na zapas, aby zniweczyć ewentualne plany Kwaśniewskiego liderowania polskiej lewicy i ostatecznie pozbawić jego żonę szans na prezydenturę, gdyby przypadkiem zmieniła zdanie i wystartowała w przyszłorocznych wyborach. Ale też atak nie był trudny. Pałac Prezydencki, przez lata usypiany wysokimi notowaniami głowy państwa i życzliwym zainteresowaniem kolorowych magazynów, nagle przebudził się w szarej porywinowej rzeczywistości, gdzie trzeba zeznawać i pokazywać papiery.
Do tej pory działalność charytatywna Pierwszej Damy była dla prezydenta poważnym atutem. Wykorzystała biznesowy talent, w sprawy fundacji zaangażowała się profesjonalnie. Kto pamięta, że gdy w 1995 r. Aleksander Kwaśniewski zaczynał prezydenturę, jego żona, dziś w pismach kobiecych nazywana polską księżną Dianą, przeciętnemu obywatelowi kojarzyła się głównie z nagłośnioną sprawą Polisy (towarzystwa ubezpieczeniowego, gdzie udziały miało kilku czołowych polityków lewicy i ich rodziny). Miała opinię kobiety z głową do interesów, dbającej o finanse prezydenckiej rodziny. To nie był wizerunek, który zadowalałby małżonkę głowy państwa. Fundacja pozwoliła jej zmienić image.
Wezwaniem do ujawnienia darczyńców Kwaśniewska poczuła się dotknięta.