Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Ostatnia taka prywatyzacja

Skarb Państwa po latach wahań i ślamazarnych przygotowań sprzedaje właśnie jedną z ostatnich pereł w koronie. Na warszawską giełdę ma trafić w październiku 30 proc. akcji największego polskiego banku – PKO BP. Do tej pory prywatyzacja mniejszych nawet banków wzbudzała zazwyczaj ogromne polityczne emocje, a cały ten proces był często i ostro krytykowany. Dlaczego tym razem atmosfera jest spokojniejsza, a ataki słabsze?

Powód wydaje się oczywisty. Sprzedaż zaledwie trzeciej części akcji, na dodatek niemal równo podzielonych między inwestorów zagranicznych, instytucje krajowe i obywateli, niczego jeszcze nie przesądza. Państwo nadal zachowuje pełną kontrolę nad bankiem, nie pojawił się – przynajmniej na razie – żaden instytucjonalny inwestor, który miałby nań chrapkę, i wszystkie scenariusze rozwoju wydarzeń, łącznie ze szkodliwym antyrynkowym pomysłem tworzenia Narodowej Grupy Finansowej (chodzi o połączenie PKO BP i PZU), nadal są możliwe. Bank staje się więc publiczny (wchodzi na giełdę, a część akcji zmienia właściciela), ale od strony rzeczywistej nad nim kontroli niewiele się zmienia. PKO BP jest w tym regionie Europy ostatnim dużym bankiem państwowym. Ma 36 tys. pracowników, 1200 oddziałów, miliony klientów, ponad 7 mld zł kapitałów własnych i zbiera z rynku ponad 70 mld zł depozytów. Na nasze warunki to olbrzym. Co więcej, w ostatnich latach wyraźnie poprawił swoje wyniki finansowe i za pomocą państwa uporządkował bilanse. Jeśli któryś z następnych rządów zechce naprawdę sprywatyzować ten bank, dyskusja wróci ze zdwojoną siłą.

Drugi powód względnego spokoju jest taki, że tym razem proces prywatyzacji wydaje się dość przejrzysty, zrozumiały i akceptowany nie tylko przez giełdowych analityków, ale i większość opinii publicznej.

Polityka 37.2004 (2469) z dnia 11.09.2004; Komentarze; s. 22
Reklama