Archiwum Polityki

Miłosz w niebie

Miłosz w niebie, a my w grobie. Pewnie, że można się pocieszać rytualną myślą, że zostawił swoje dzieło niezmierzone, że duch jego w książkach obecny dalej będzie między nami. Gorzka jest to pociecha. Strach powiedzieć, ale nie ze złych zamiarów, a z goryczy mówię: jakie będą pośmiertne losy Jego pisarstwa, pewne nie jest. Wszystko rzecz jasna wskazuje, że będzie to pisarstwo trwalsze niźli spiże. Wszyscy, co Go opłakujemy, pewni jesteśmy, że czytać go będziemy wiecznie i gorliwie. Teraz szczególnie dobrze wiemy, że pisma Jego ze zdwojoną uwagą i od deski do deski studiować będziemy. Oby to nie były słomiane zapały.

Niewiarygodnie bujne w każdym paśmie życie Miłosza dodatkowo oświetlało to, co napisał. Było dodatkowym i bardzo potężnym źródłem energii jego tekstów. Nie tylko w elementarnym znaczeniu, że gigantyczny wymiar biografii kumulował się i sublimował w wierszu. Też przez to, że za subtelnym ściegiem wersów zawsze widać było autora w jego ziemskiej niebywałości. Za każdym jego wierszem On sam, cień jego, wyraźnie się rysował. I był to cień, i była to postać coraz potężniejsza, bo z czasem przybywało atrybutów. Miłosz z krwi i kości zdawał się niekiedy mieć w sobie konstrukcje, jakie miewają wielkie procesy historyczne, jego ludzki szkielet był zarazem szkieletem XX wieku, sam w sobie był jak potężny prąd literacki.

Był litewski, przedwojenny, okupacyjny, powojenny, paryski, emigracyjny, amerykański, noblowski, krakowski. Przed wojną pracował w wileńskim radiu, po wojnie w polskiej dyplomacji. W Ameryce wykładał na uniwersytecie. A ileż jeszcze zatrudnień! Ile wcieleń! Jaka obfitość samych literackich zajęć! „Jaka procesja!

Polityka 35.2004 (2467) z dnia 28.08.2004; Pilch; s. 97
Reklama