Archiwum Polityki

Krótki film o zarabianiu

Dzięki multipleksom rośnie liczba widzów w kinach. Najbardziej rozwija się sieć Cinema City. Ale budzi to też niepokój: czy nie osłabnie konkurencja i nie obniży się poziom repertuaru?

Do końca roku polskie kina odwiedzi ponad 30 mln ludzi. O 4 mln więcej niż w 1999 r., kiedy to zanotowano rekordowy wynik: 26,5 mln sprzedanych biletów. Szturm widzów zaskoczył wszystkich. Biorąc pod uwagę fakt, że dostęp do multipleksów ma zaledwie jedna trzecia rodaków (w miastach poniżej 50 tys. kin nie ma), prognozowano, że frekwencja długo jeszcze nie będzie dopisywać. Ponadto nasz raczkujący przemysł filmowy wciąż nie może wygrzebać się z kryzysu. Panująca do niedawna recesja w branży zakończyła cieszącą się popularnością modę na ekranizacje lektur szkolnych. Oprócz bajkowego melodramatu „Nigdy w życiu” na podstawie bestselleru Grocholi nie było w tym sezonie innych polskich przebojów, które pozwoliłyby rozruszać rynek. Dzięki profesjonalnym zachowaniom dystrybutorów i atrakcyjnej ofercie zagranicznej stało się jednak inaczej.

Tak głośne tytuły jak „Pasja” czy „Władca Pierścieni: Powrót Króla” i „Shrek 2” zdołały przyciągnąć tłumy. Swój pozytywny wpływ miała też utrzymująca się od pewnego czasu stosunkowo niska cena biletów. Chodzenie do multipleksów weszło w nawyk, stało się jeszcze jednym popularnym sposobem spędzania wolnego czasu – jak w rozwiniętych krajach Europy Zachodniej, gdzie statystyczny obywatel odwiedza je kilka razy do roku. Do wyrównania średniej europejskiej jeszcze nam wprawdzie nieco brakuje, ale wzrost częstotliwości chodzenia do kin w dużych miastach upoważnia do przekonania, że w nadchodzących latach przynajmniej na tym polu dogonimy Zachód.

Potencjał naszego rynku doceniła w porę izraelska firma Cinema City International, która mocno zaznaczyła już swoją obecność na Węgrzech i w Czechach (należy do niej znaczna część kin w tych krajach). W Polsce rozpoczęła działalność we wrześniu 2000 r.

Polityka 50.2004 (2482) z dnia 11.12.2004; Kultura; s. 74
Reklama