Szczerze mówiąc, jak widzę w telewizorze kolejne ujęcia wiwatującego i przyozdobionego w pomarańczową galanterię tłumu – robi mi się niedobrze. Widok rozanielonego narodu, który odzyskuje wolność, jest nadzwyczaj przykry. Jest trochę tak, jakby się oglądało zbiorową hipnozę, grupowy trans albo jakby się zwiedzało położoną na peryferiach wioskę obłąkanych. Odzyskiwać wolność owszem trzeba i należy, ale cieszyć się z odzyskanej wolności? Dajcie spokój. Z czego się cieszycie? Że teraz wolność będzie panowała? Przecież wolność jest także koszmarem, tyle że mniej uchwytnym. Może dla tych, co uważają, że centrum rzeczywistości stanowią mechanizmy polityczne, a zwłaszcza dla tych, co władają tymi mechanizmami, koszmarem dogodniejszym, ale to żadna pociecha.
A już uleganie zbiorowej iluzji, że odzyskana wolność będzie dalszym ciągiem euforii albo że dalszy ciąg wolności będzie dobrem, sprawiedliwością i ogólnym ładem – jest frajerstwem czystym. Niestety ludzkość musi od czasu do czasu ulegać jednemu ze swych klasycznych i odwiecznych złudzeń, że mianowicie polityka może poprawić jej dolę. Polityka może wyposażyć człowieka w atrybuty demokracji, może strzec egzekwowania prawa (w praktyce w pełnej krasie to się nie zdarza, może w jakichś Szwajcariach, gdzie przez to panuje śmiertelna i wyniszczająca egzystencjalnie nuda), ale na podstawowe (innych nie ma) sprawy egzystencji ani nie wpływa, ani tym bardziej ich nie poprawia. Różnica pomiędzy systemem, w którym – dajmy na to – wołowina jest na kartki, a systemem, w którym wołowina jest na wolnym rynku – jest ogromna. Ale różnica pomiędzy człowiekiem, który kupuje wołowinę na kartki, a człowiekiem, który kupuje wołowinę na wolnym rynku, jest nikła.