W ubiegłym roku Róża Woźniakowska-Thun, długoletnia prezes Fundacji Schumana, obecnie szefowa przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce, pokazała córkom odzyskany przypadkiem film dokumentalny z lat 70. Jest w tym filmie krakowską studentką, ma koński ogon, za dużą męską koszulę i z zaangażowaniem opowiada szwajcarskiemu reżyserowi o tym, że reżim nie zezwala na wolną prasę ani na swobodne korzystanie z literatury. Trzeba ją drukować własnym sumptem, pod ziemią. Więc drukuje z kolegami: Bronisławem Wildsteinem (obecnie publicystą „Wprost”) oraz Henrykiem Karkoszą (obecnie broni się przed zarzutem, że tajnie współpracował z SB), a potem kolportuje. Także to, co wyda założona przez Mirosława Chojeckiego Niezależna Oficyna Wydawnicza (dziś to producent telewizyjny). Albo działacze z KOR: w tym Konstanty Gebert (teraz pisarz, publicysta „Gazety Wyborczej”).
Drukowanie konspiracyjne wymaga wielu pozadrukarskich umiejętności, takich jak: zdobywanie papieru i matryc woskowych, zapamiętywanie numerów telefonów, znajdowanie mieszkań kontaktowych. Oraz trzymania rąk w kieszeni, bo usmarowane drukarską farbą ręce niepokoją ubeków.
Film ma, to jasne, wydźwięk martyrologiczny, a Różę zaskoczyła reakcja córek, a szczególnie najstarszej Maryni: – Były wstrząśnięte, bo myślały, że dyktatura to był Irak czy Korea, ale nie Polska. Zrozumiały, jak wiele można zrobić, gdy się zwyczajnie samemu weźmie odpowiedzialność. Za siebie, za przyjaciół, za kraj, na przykład. Skoncentruje na tym, co można zrobić. Nie trzeba wielkich pieniędzy ani struktur.
I Marynia wzięła odpowiedzialność. W zeszłym roku stworzyła warszawską filię pomarańczowej rewolucji. W tym zaś roku walczyła o frekwencję wyborczą w Polsce. Tym razem przegrała.