Archiwum Polityki

Prawo dla niektórych

Dlaczego jedni mogą bronić dobrego imienia przed Sądem Lustracyjnym, a inni nie?

Proszę, by proces ten mógł toczyć się dalej – wzywał w ubiegłym tygodniu przed Sądem Lustracyjnym Henryk Karkosza, w czasach PRL jeden z liderów niezależnego ruchu wydawniczego. Kiedy byli koledzy z opozycyjnego Studenckiego Komitetu Solidarności, powołując się na IPN, zarzucili mu współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, sam złożył wniosek o zbadanie oskarżeń przez Sąd Lustracyjny. Ten, uznając wyjątkowość sprawy, rozpoczął postępowanie. Teraz sędziowie zmienili zdanie: prośbę Karkoszy odrzucili i proces, choć bliski zakończenia, umorzyli.

Powołali się na niedawne stanowisko Sądu Najwyższego, który uznał, że przed Sądem Lustracyjnym stawać mogą tylko osoby pełniące funkcje publiczne wymienione w ustawie jako podlegające z urzędu procedurze lustracyjnej. Sąd Najwyższy rozpatrywał bowiem podobną historię: oto Henryk Szlajfer, w PRL także związany z opozycją, a potem niedoszły ambasador RP w Waszyngtonie, również został publicznie posądzony o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa i złożył wniosek o autolustrację. Różnica polegała na tym, że spotkał się z odmową. Postanowił więc odwołać się do Sądu Najwyższego. Ale i tu – jak się okazało – przegrał.

Jednakże, po pierwsze, tego rodzaju uchwały Sądu Najwyższego nie mają mocy powszechnie obowiązującej i dotyczą tylko konkretnego przypadku. Interpretacja sprawy Szlajfera nie była wiążąca w sprawie Karkoszy. Po drugie, zamieszanie bierze się z nieprecyzyjnych zapisów przyjętych w ustawie lustracyjnej. Przepis dotyczący wszczynania postępowań przez Sąd Lustracyjny (art. 18 a) można odnieść nie tylko do vipów sprawujących funkcje objęte lustracją, ale „w szczególnie uzasadnionych przypadkach” do innych osób oskarżanych o współpracę ze specsłużbami. W efekcie do tej pory poszczególne składy sędziowskie różnie definiowały krąg obywateli mogących bronić się przed Sądem Lustracyjnym.

Polityka 48.2005 (2532) z dnia 03.12.2005; Komentarze; s. 17
Reklama