Archiwum Polityki

Szklana pułapka

Od 16 lat po każdych wyborach rusza w Polsce ten sam z grubsza taniec, którego ekranowy wyraz opisuje Teresa Bogucka. Zwycięzcy, zbulwersowani „ujawnionym” w kampanii brakiem obiektywizmu publicznej telewizji, postanawiają ją ostatecznie naprawić – inaczej mówiąc: przejąć – a telewizja próbuje się bronić. Czasem oznacza to otwarty konflikt. Częściej próbę szukania kompromisu.

Ten zapowiadany wcześniej przez Lecha Kaczyńskiego powyborczy taniec na dobre ruszył w ubiegłym tygodniu, kiedy Tomasz Markowski, wiceszef kluby sejmowego PiS, nieoczekiwanie powiedział w Radiu Pomorza i Kujaw, że „Myśmy jako prawica (...) nie mieli żadnego realnego wpływu na media publiczne. Teraz chcemy go mieć mimo tego, że będzie krzyk i hałas się podnosił, rwetes i lament. Chcemy rzeczywiście mieć bardzo silny wpływ na media”. Brzmiało to tak bulwersująco, że aż niewiarygodnie. Bo tam, gdzie władza polityczna otwarcie zdobywa władzę w mediach, kończy się demokracja, a przecież PiS nie jest partią antydemokratyczną.

Niemal na całym świecie refrenem prawicy jest od wielu lat narzekanie na liberalne media. Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem. Różni tylko to, że polska prawica narzeka także na prawicowe media, bo telewizja publiczna od roku jest przecież wyraźnie prawicowa. Ma prawicowy zarząd, prawicowego szefa najważniejszej anteny, przyciąga kolejne prawicowe gwiazdy i wyraźnie sprzyja prawicowej wizji IV Rzeczpospolitej.

Można oczywiście powiedzieć, że poseł Markowski nie ujawnił niczego zaskakującego. SLD też chciał mieć wpływ na media. I go miał. Przez wpływy w Krajowej Radzie, przez swojego prezesa, przez dyrektora najważniejszej anteny i przez wielu życzliwych dziennikarzy pełniących ważne funkcje w kluczowych redakcjach. Wiadomo dziś dobrze, do czego to doprowadziło nie tylko te media. Ale SLD przynajmniej się swoimi medialnymi wpływami nie chwalił. Wcześniejsze rządy też takie wpływy miały lub się o nie starały, ale się tym raczej nie chwaliły. A to jest jednak zasadnicza różnica, bo ten, kto się swoimi wpływami nie zamierza chwalić, musi dbać o zachowanie pozorów, czyli nakładać sobie pewne samoograniczenia.

Polityka 48.2005 (2532) z dnia 03.12.2005; Temat tygodnia; s. 19
Reklama