Kuratorzy i wizytatorzy wymyślając coraz to nowe zadania, ograniczają autonomię szkół. Powinni być wsparciem i doradcą, ale gdzie tacy są? Zamiast pomagać – przeszkadzają, zamiast doradzać – nakazują, zamiast wspierać nauczycieli w rozwiązywaniu problemów – coraz bardziej skupiają się na papierowej obsłudze samych siebie, a my jesteśmy potrzebni im tylko do wypełniania tych papierów – narzekają dyrektorzy szkół. I konstatują, że tacy nadzorcy im niepotrzebni.
W 16 kuratoriach oświaty pracuje dziś 1569 osób. W niektórych większych miastach funkcjonują jeszcze delegatury kuratoriów (obecnie jest ich 40), oddziały i zespoły wizytatorów. Kuratoria finansowane przez wojewodów mają sprawować tak zwany nadzór pedagogiczny, czyli pilnować, żeby szkoły uczyły porządnie. Bunt przeciw nim narasta.
Piotr Lech, dyrektor Szkoły Podstawowej w Miliczu, mówi, że głównym zajęciem kuratoriów jest interpretacja prawa, często zresztą marnego. – W ten sposób zamiast jednolitego systemu mamy 16 różnych. Ten sam zapis jest inaczej interpretowany na Śląsku, inaczej na Pomorzu.
Dyrektor podaje przykład: przed dwoma laty znowelizowano Kartę Nauczyciela i teraz w procedurze awansu zawodowego uczestniczy dyrektor. Wcześniej mógł delegować zastępcę i nie było problemów. Teraz dolnośląskie kuratorium stwierdziło, że wicedyrektor nie może zastąpić dyrektora. – Drobna trudność, mała sprawa? – uśmiecha się dyrektor Lach. – Nie, jeśli wziąć pod uwagę, że o awans zawodowy starało się w mojej szkole kilkunastu nauczycieli. Ponieważ kuratorium upierało się przy swojej interpretacji, chciałem wyposażyć wicedyrektora w upoważnienie notarialne, ale i tego rozwiązania kuratorium nie zaakceptowało.