Biografowie są zgodni: jej triumfalny marsz przez galerie i muzea świata rozpoczął się w 1982 r., od wystawy w nowojorskim Museum of Modern Art. Miała wówczas 71 lat. Wcześniej znana była tylko w kręgach specjalistów i wśród feministek, w których ruch zaangażowała się dekadę wcześniej. Jeszcze w 1990 r. daremnie było szukać jej nazwiska w pierwszej setce listy „Kunstkompass”, będącej najbardziej uznanym na świecie rankingiem najwybitniejszych żyjących twórców. W 1998 r. była 37, w 1999 – 14, a rok później już 8. Od dwóch lat klasyfikowana jest na siódmym miejscu. Obsypywana nagrodami i honorowymi tytułami, zarzucana nowymi zamówieniami, zamęczana wywiadami, świetnie radzi sobie z tą spóźnioną falą zainteresowania. Jak to się stało, że amerykańska rzeźbiarka tak późno doczekała się chwały? Zadecydowało kilka okoliczności.
Pierwsze studia artystyczne podjęła Bourgeois bowiem mając dwadzieścia cztery lata i choć nie zajęła się sztuką na serio, to przecież cały czas przewijała się ona przez życie artystki; poprzez męża (był uznanym historykiem sztuki), poprzez kursy artystyczne, na jakie uczęszczała, poprzez własne kontakty w środowisku amerykańskiej bohemy, poprzez domowe malowanie i lepienie. „Nikt nie powstrzymywał jej przed sztuką – pisał w 1985 r. Stuart Morgan. – Po prostu ją ignorowano. Surrealiści nie zwracali na nią uwagi, abstrakcyjni ekspresjoniści pomijali, a ona pracowała”.
Jej młodość i dojrzałe lata upłynęły w czasach, gdy sztuką rządziły „-izmy”. Kto się w nie dobrze nie wpisywał, kto uprawiał sztukę osobną i niezależną, ten pozostawał poza nawiasem. A Bourgeois rzeczywiście nie mieściła się w żadnym z wielkich kierunków.