Archiwum Polityki

Lochy Europy

Pytanie o członkostwo Turcji w UE jest pytaniem o to, jak Polska sama siebie tam widzi: jako prężnego tygrysa czy szarą mysz, przejadającą unijne ziarno.

Unia Europejska na szczycie w Kopenhadze zgodziła się ocenić pod koniec 2004 r. postępy Turcji na drodze ku członkostwu w UE, a następnie podjąć decyzję o rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych z Ankarą. Rząd turecki zdawał się być rozczarowany, że nie ogłoszono od razu daty rozpoczęcia negocjacji w 2003 r. – ale i tak Ankara natychmiast cofnęła swoją długoletnią odmowę wykorzystania natowskiego potencjału na jej terytorium do akcji wojskowych w ramach europejskiej polityki obronnej i bezpieczeństwa.

Z punktu widzenia interesów Polski wydaje się to być mało ważne. Oficjalnie Polska nie ma nic przeciwko ewentualnemu członkostwu Turcji, stosunki polsko-tureckie są dobre, poza tym obecność Turcji w UE jest mocno popierana przez Stany Zjednoczone. Mało kto zastanawiał się jednak, dlaczego kwestia, która jeszcze parę lat temu nie była nawet dyskutowana w kręgach akademickich, teraz nagle wypłynęła na powierzchnię. Czy wieloletni upór polityków Piętnastki nagle stopniał tylko z powodu zniesienia tureckiego weta w NATO?

Piętro w górę

Sprawa ma wyraźnie podwójne dno i błędem byłoby rozpatrywać ją jedynie w kategoriach ogólnych (zderzenie cywilizacji, islam w chrześcijańskiej Europie itp.). Nie zmienił się bowiem stosunek przywódców Piętnastki do Turcji, zmieniła się natomiast sama Unia Europejska. Albo lepiej – uwidoczniła się zmiana nastawienia do integracji europejskiej – wraz z rozszerzeniem UE o kraje Europy Środkowo-Wschodniej.

W Turcji mieszka obecnie ponad 64 mln ludzi, tyle co we wszystkich krajach kandydujących z tak zwanej grupy wyszehradzkiej. Jej PKB per capita wynosi 2900 dol., co nie odbiega za bardzo od obecnych kandydatów. Za to rolnictwo odgrywa w Turcji nieporównywalnie większą rolę niż nawet w Polsce czy Rumunii.

Polityka 6.2003 (2387) z dnia 08.02.2003; Świat; s. 50
Reklama