Następni w kolejce są studenci i gimnazjaliści. Na końcu pokolenie małej stabilizacji sprzed 30 lat.
Z okien gabinetu burmistrza w renesansowym ratuszu na Untermarkt w Görlitz widać żurawie z nieustannej odbudowy starego miasta (miliard marek z budżetu federalnego oraz brukselskiego). Widać również Nysę, a na drugim planie Polskę w postaci odrapanej zgorzeleckiej wielkiej płyty.
Odnowione bajkowe Görlitz przypomina filmową atrapę po godzinach. Nie ma aktorów, kręci się jedynie obsługa techniczna. Aktorzy, szczególnie młodsi, wyjeżdżają w głąb Niemiec za chlebem. Po zjednoczeniu nie było pomysłu na utrzymanie przy życiu rubieży wschodnich, latami obawiano się polskiego sąsiedztwa. Brakuje już ponad 30 tys. osób; 10 tys. mieszkań, w tym te na Starówce, to pustostany. Dla prawie 30 proc. spośród tych, którzy zostali w mieście, nie ma pracy. Obliczono, że w Görlitz mieszka tylko 300 osób między 21 a 35 r. życia. Bez berlińsko-brukselskich dotacji trudno byłoby utrzymać puste miasto.
– Potrzebujemy znowu jednego silnego miejskiego organizmu, bez względu na koszty, na wzór niemiecko-francuski. To misja dziejowa – przekonuje idealistycznie burmistrz Rolf Karbaum, profesor, z urodzenia gorliczanin. Misja burmistrza oraz perspektywa wejścia Polski do Unii Europejskiej sprawia, że na karkach wielu gorliczan cierpnie skóra. Jeszcze 10 lat temu uśmiechali się ironicznie: kiedy otworzą granicę, wykupimy was razem z naszymi zaginionymi samochodami. Teraz słychać obawy: po wejściu do Unii Zgorzelec nas zje.
Wielka część Zgorzelca pokryta jest liszajem (jest plan, by zabytkowe domy sprzedawać za niską cenę i obietnicę remontu), choć miasto od dawna kwitnie dzięki położeniu przy granicy.