Litwini niezadowoleni z sytuacji gospodarczej wybrali zdecydowanie niedocenianego w sondażach Rolandasa Paksasa, nie przejmując się zbytnio tym, że w tej dziedzinie kompetencje prezydenta są prawie żadne i choćby nie wiadomo jak chciał, bytu im nie poprawi.
Prezydent na Litwie, podobnie zresztą jak w Polsce, ma znacznie szersze kompetencje w zakresie polityki zagranicznej. Wewnątrz kraju jego rola jako arbitra czy mediatora między rządem a Sejmem czy między siłami politycznymi opiera się bardziej na osobistym autorytecie niż na władzy.
Z obu tych funkcji wielki przegrany tych wyborów, ustępujący prezydent Valdas Adamkus wywiązywał się świetnie. Prowadził Litwę konsekwentnie do NATO i UE, utrzymywał znakomite stosunki z Polską, starał się nie drażnić Rosji i unikał konfliktów z Białorusią.
Będąc spoza miejscowych układów partyjnych (jest reemigrantem z USA) znakomicie nadawał się do roli arbitra na krajowej scenie politycznej. Grał ją z dużym taktem i cierpliwością. W efekcie rósł jego autorytet. Jak się zdaje, elity polityczne to doceniały. Ale to nie one wybierały prezydenta.
Niestety, na Litwie, podobnie jak w Polsce, elity polityczne żyją w coraz bardziej zamkniętym świecie swoich wizji, gier partyjnych i personalnych sporów i, co tu ukrywać, w świecie swoich nie zawsze czystych interesów. Ten świat jest coraz bardziej zamknięty i dla większości społeczeństwa staje się obcy i niezrozumiały. Tym samym społeczeństwo czuje się częściej osamotnione, oszukane, coraz mniej wierzy politykom i jest mniej cierpliwe. Przecież już miało być dobrze! A nie jest!
Głosując przeciw bezrobociu, recesji, niskiemu poziomowi życia, korupcji i innym plagom, które spadły na kraje przechodzące transformację, Litwini zagłosowali przeciw Adamkusowi.