Archiwum Polityki

Podejrzany klient

Dalekowschodnia sztuka rozkoszowania się życiem kontrastuje z ofertą technologicznego świata. Dowodzi tego prosty przykład hoteli w Tajpej na Tajwanie i w Los Angeles.

Mam przed oczyma porównywalny standard, którego nie mierzę ściśle gwiazdkami ani ceną, ale przypuszczam, że po obu stronach Pacyfiku trafiam na klasę wyższą-średnią. W Tajpej, gdzie praca jeszcze jest tania, boy w uniformie otwiera drzwi samochodu i biegnie otworzyć drzwi hotelu. W Kalifornii działa automat podłączony do fotokomórki. W Tajpej, żeby uruchomić windę, muszę włożyć do szczeliny kartę, która otwiera także drzwi pokoju. Na ten sam system zabezpieczeń trafiłem ostatnio w Paryżu. Nikt w drogim hotelu nie może sam złożyć wizyty wchodząc na piętro – trzeba po gościa zjechać z kartą w ręku.

Przypomina mi się dawny system rosyjskich bab etażnych i z nostalgią wspominam, kiedy po raz ostatni wołano za mną wściekłym głosem „mołodoj czeławiek” (chodziło o próbę wyjścia z hotelu z kluczem, który należało zostawić w rękach etażnej).

W tajwańskim hotelu w recepcji (która nie jest tradycyjnym kontuarem, tylko stolikiem z fotelami) recepcjonistka pyta mnie, czy zamierzam korzystać z usług hotelu nieobjętych gościnnością gospodarzy. Chodzi oczywiście o telefon, minibar oraz pralnię, ewentualnie jakieś posiłki przynoszone z restauracji do pokoju.

W konsekwencji pada pytanie, czy za te usługi będę płacił gotówką, czy kartą kredytową, i wtedy pada miła propozycja, żebym z góry zostawił odbicie karty kredytowej w recepcji. Mam za sobą złe doświadczenia, bo niedawno, właśnie w Ameryce, obciążono mnie przez pomyłkę dużą sumą i pół roku zajęło mi wyjaśnianie i ostateczny zwrot nadpłaty.

Polityka 4.2003 (2385) z dnia 25.01.2003; Zanussi; s. 97
Reklama