Możemy bez ryzyka kopiować sobie urzędowe dokumenty i wysyłać je redakcjom gazet, jeśli zauważymy coś podejrzanego. Takich informacji mogą także, bez obaw o późniejsze represje, udzielać dziennikarzom zatrudnieni w tych urzędach. Chroni ich dodatkowo silnie egzekwowane prawo o ochronie tożsamości informatora i źródeł.
Szwecja przejmuje od 2001 r. stery Unii Europejskiej i jednym z punktów ogłoszonego właśnie projektu programu przewodnictwa jest zwiększenie otwartości instytucji unijnych, w pierwszej kolejności Parlamentu Europejskiego, Rady Ministerialnej i Komisji. Już z chwilą przystępowania do Unii rząd szwedzki złożył jednostronną deklarację, że zasada jawności, mimo niestosowania jej w takim zakresie w Europie, pozostanie nienaruszalną praktyką, wynikającą z tradycji konstytucyjnych kraju.
Zobowiązanie do działań na rzecz rozszerzenia jej na obszar Unii było jednym z ważniejszych argumentów, który przesądził w 1995 r. o wygraniu przez rząd referendum w sprawie przystąpienia Szwecji do UE. Szwedom łatwiej jest obecnie przekonywać partnerów unijnych o potrzebie zwiększenia kontroli ze strony obywateli. Nadużycia i kumoterstwo, które doprowadziły do upadku poprzedniej Komisji UE, aż nadto uzasadniają otwarcie się Brukseli. Pierwsze, ostrożne zdaniem Szwedów, zapisy regulujące dostęp do dokumentów sformułowane zostały w styczniu przez Komisję Prodiego. Przepisy te mają jednakże podobną praktyczną wartość jak gwarantowane w Konstytucji RP prawo obywatela do informacji o działalności organów władzy publicznej, nie respektowane nawet przez sądy (na przykład sprawa „Słowa Podlasia” w Sądzie Najwyższym).
Po wejściu Szwecji do UE doszło w Brukseli do zderzenia kulturowego. Setkom odkomenderowanych ze Sztokholmu urzędników wydawało się, że będą mogli pracować tak jak u siebie, więc nie unikali dziennikarzy i co więcej, wskazywali im na bardziej smakowite kąski w pracy instytucji unijnych.