Archiwum Polityki

Świętogród

Niedawna demonstracja podwawelskich szalikowców wymierzona w znacznej mierze przeciw siostrom norbertankom uświadomiła opinii publicznej, że nowoczesny Kraków wyrósł na włościach, których właścicielem był i często nadal jest Kościół. Na kościelnych dobrach powstał nie tylko klub sportowy Cracovia, ale też Nowa Huta i kilka innych blokowisk, a różne krakowskie szpitale, teatry i uczelnie to tylko lokatorzy księdza kardynała, proboszcza lub przeora. I choć spora część majątku została przez Kościół utracona, to i tak obszar miasta, należący do Archidiecezji Krakowskiej, dziewięćdziesięciu parafii oraz ponad siedemdziesięciu zgromadzeń zakonnych wynosi dziś tyle, ile powierzchnia Krakowa z początku XX stulecia.

Kościół zawsze miał się w Krakowie dostatnio. W połowie XIII wieku szczycił się już 29 świątyniami oraz siecią parafii i klasztorów. Krakowianie byli bowiem hojni i bogobojni. Nie szczędzili pieniędzy na nowe kościoły, uposażenia biskupów, proboszczów i opatów, a w imię Boga i jego ziemskich urzędników byli nawet w stanie przeciwstawić się władzy świeckiej. Jak w 1079 r. wypędzili z miasta króla Bolesława Śmiałego, gdy ten zamordował krakowskiego biskupa, tak w dziewięć wieków później, w 1960 r., zbuntowali się przeciw władzy w Nowej Hucie, gdy ta usunęła krzyż z miejsca, na którym miał powstać kościół. Klerykalizm miasta umacniały przez wieki znaki dawane od Najwyższego. Kraków czuł i nadal czuje, że jest pod szczególną ochroną, że jest niezniszczalny i niezależny.

Uciekinierzy w habitach

To właśnie względna niezależność miasta w czasach rozbiorów sprawia, że w Krakowie w połowie XIX wieku znajduje schronienie większość zakonów z zaboru pruskiego i rosyjskiego. Tam grożą im prześladowania i kasacje. Tu mają święty spokój.

– Mamy wówczas do czynienia z fenomenem na europejską skalę – mówi prof. Jacek Purchla, autor książek o Krakowie z przełomu XIX i XX wieku. – W każdym innym mieście zakony tracą w tych czasach na znaczeniu, w Krakowie rosną w siłę. Także dlatego, że wtedy właśnie, po raz pierwszy, ale nie ostatni, Kościół staje się symbolem polskości.

W dawnej stolicy i na jej obrzeżach, gdzie przez wieki zadomowili się już i pomnożyli swoje dobra benedyktyni, cystersi, norbertanki i klaryski, dominikanie i franciszkanie, pojawiają się więc tłumy uciekinierów w habitach. Przybywają m.in. ojcowie misjonarze i zmartwychwstańcy, siostry felicjanki, karmelitanki i urszulanki, powracają też rozwiązani wcześniej dekretami papieskimi jezuici i augustianie.

Polityka 17.2001 (2295) z dnia 28.04.2001; Kraj; s. 24
Reklama