„Finlandyzacja” była przez lata marzeniem politycznym formującej się polskiej opozycji antytotalitarnej. Władze PRL jeszcze po grudniowej nocy generałów w 1981 r. starały się wybić je z głowy elit solidarnościowych. Finlandia kusiła polskich dysydentów znacznym marginesem swobody pomimo wspólnej granicy z ZSRR.
Tę prawie pełną suwerenność okupiła dwiema przegranymi wojnami z Armią Czerwoną (1939–1940 i 1941–1944), utratą Karelii, z której musiała przyjąć 400 tys. uchodźców, odrzuceniem planu Marshalla, ciężkimi reparacjami, które spłaciła w towarach przemysłowych, i pełną spolegliwością wobec Kremla w swej polityce zagranicznej. Finlandia – tak jak Szwecja, której była częścią przez siedemset lat, ale inaczej niż Dania czy Norwegia – wybrała neutralność, starając się nie pchać palców między tryby zimnej wojny.
Gra z Rosją prezydenta Kekkonena (1956–1981) przyniosła ogromne korzyści gospodarcze za cenę unikania drażliwych tematów politycznych w dyplomacji, a nawet w fińskich mediach. Tarja Halonen, od ponad roku sprawująca urząd prezydenta republiki, pyta retorycznie w neoklasycystycznym salonie recepcyjnym swej skromnej rezydencji: Dlaczego mielibyśmy kogokolwiek prowokować? Nie byliśmy nigdy państwem komunistycznym, toczyliśmy walki z Rosjanami, ale jesteśmy narodem realistów i pragmatyków, nie potrzebujemy wyolbrzymiać rosyjskiego zagrożenia.
Co więc zaskakuje w Helsinkach Polaków, Finów raczej nie dziwi: idealnie utrzymany pomnik cara Aleksandra II w sercu stolicy (Finlandia przez ponad sto lat, 1809–1917, była pod berłem caratu, Aleksander obiecał Finom zrównać prawnie ich język z językiem szwedzkim, którym mówiono w urzędach), rosyjskie gazety i program radiowy, sklepy i restauracje nastawione na Rosjan, w luksusowym pasażu handlowym Rosjanin śpiewa hymn ZSRR przy wtórze akordeonu.