Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Trybuna bez ludu

Mieszkańcy Białogardu, rodzinnego miasta prezydenta Kwaśniewskiego, niczym obywatele starożytnych Aten mieli prawo wypowiadać się publicznie podczas sesji rady miasta. Takie demokratyczne rozpasanie było jednak nie w smak radnym z SLD i UP. Teraz białogardzianie mogą podyskutować co najwyżej u cioci na imieninach.

Utracona zdobycz nosiła nazwę trybuny obywatelskiej. Trybuny takie nadal funkcjonują w niektórych miastach dawnego województwa koszalińskiego, z Koszalinem włącznie. Są dzieckiem odradzającej się po 1989 r. demokracji. Ryszard Wiśniewski, niegdyś z Komitetu Obywatelskiego, a teraz z Unii Wolności, pierwszy przewodniczący Rady Miejskiej w Koszalinie, czuje się – powiedzmy – ojcem chrzestnym. Wspomina ówczesny entuzjazm, a następnie jego przygasanie. Trybunę wprowadził w latach 1992–1993, by zwiększyć zainteresowanie mieszkańców oraz ich aktywność w sprawach miasta. Od tego czasu koszalinianie nie tylko mogą, jak to powszechnie przyjęte, przysłuchiwać się obradom radnych. Podczas sesji o stałej godzinie mogą przemówić do władzy.

Wiśniewski, żeby zapobiec nadużyciom i ekscesom, opracował regulamin: nie wolno przeklinać ani obrażać kogokolwiek, nie wolno uprawiać partyjnej propagandy, zabierający głos ma na wypowiedź 3–5 minut, zależnie od liczby chętnych. Radni nie biorą w trybunie czynnego udziału. Mają słuchać, nawet jeśli – ich zdaniem – przemawiający nie ma racji i atakuje niesłusznie.

– Jest to forma autentycznego kontaktu, czasem wentyl społeczny, czasem forum, gdzie zderzają się różne racje, ale to dobrze, to działa ozdrowieńczo – ocenia radny Wiśniewski.

Andrzej Świrko (UW), który jest radnym od 1990 r., ma wrażenie, że trybuna w Białogardzie też istniała od nastania demokracji. Najpierw jako instytucja niepisana, zwyczajowa. Dopiero po wyborach w 1994 r. wprowadzono formalny paragraf w statucie, czyli swego rodzaju konstytucji miasta.

Radny Henryk Lipnicki (UP) łączy to wydarzenie ze zwycięstwem lewicy, która do wyborów szła między innymi pod hasłem uspołecznienia władzy. Skojarzenie radnego, wprawdzie logiczne, z faktami nie ma nic wspólnego, bo lewica, objąwszy władzę, czym prędzej chciała niewygodną instytucję zlikwidować.

Polityka 17.2001 (2295) z dnia 28.04.2001; Społeczeństwo; s. 80
Reklama