Uderzyliśmy na Afganistan talibów. Tak, to jest także nasza wojna, nawet jeśli toczy się bez czynnego udziału polskiego wojska, tysiące kilometrów od naszych granic. Po koszmarze 11 września nie było w Polsce żadnych wahań: jesteśmy u boku Ameryki jako ludzie, sojusznicy i przyjaciele. Dziś można powiedzieć – dobrze, że jest nas tak wielu i z tak wielu krajów. Prezydentowi Bushowi i rządowi Stanów Zjednoczonych należą się słowa uznania i wdzięczności za to, że opanowali naturalną przecież chęć riposty i w ciągu niespełna miesiąca zdołali zbudować wielką światową koalicję antyterrorystyczną z udziałem ponad 40 państw. Jest to mocniejsza odpowiedź na atak ludzi ibn Ladena niż militarne uderzenia w ich bazy i zaplecze. Jeśli terroryści spodziewali się, że wywołają ogólnoświatowy chaos, wojnę Zachodu z islamem, konflikty między sojusznikami Ameryki, napięcia w stosunkach NATO z Rosją i Bóg wie co jeszcze, to srodze się przeliczyli. Świat nie dał się wciągnąć w logikę nienawiści i odwetu. Ten sukces, na razie jeszcze bardzo kruchy, jest zapowiedzią nowej globalnej solidarności przeciwko wspólnym zagrożeniom, także rewizji wielu politycznych dogmatów i odruchów. Wstrząs, jakiego doznaliśmy 11 września, może – przynajmniej trochę – poprawić nasz świat. To pewnie najlepsze co powinniśmy zrobić, aby oddać hołd pamięci tysięcy niewinnych ofiar tej pierwszej wojny nowego tysiąclecia.