Ironia losu sprawiła, że widok eksplozji wieżowców World Trade Center w Nowym Jorku nie był dla nas nowy: widzieliśmy podobne w kinie. Filmy nakręcone w ostatnim dziesięcioleciu w Hollywood przedstawiały katastrofy w sposób kojarzący się ze scenami z ostatnich dni do tego stopnia, że nasuwa się myśl o proroctwie? przeczuciu? bezwiednej intuicji? Tym więcej że owe filmowe klęski przynoszą klimat emocjonalny, który może stanowić uzupełnienie aktualnego przeżycia.
Stwierdzenie ryzykowne: czy można zestawiać fakt z fikcją, której zamiarem było dostarczenie rozrywki? A jednak. Bierze się to stąd, że autorzy owych scenariuszy, zastanawiając się nad nimi w wyobraźni, cokolwiek jak sztab ćwiczący wojnę na mapach w „Krieg-spielu”, przewidzieli konsekwencje sytuacji obecnie przeżywanej. Tyczy to dwóch tematów, występujących w filmach i które powtórzyły się obecnie: 1) psychologiczny odbiór katastrofy, 2) poczucie zaskoczonej bezradności wobec niespodziewanej klęski.
Kino – jak seans psychoanalityczny – z jednej strony rozładowuje lęk przed przerastającymi nas siłami, z drugiej – paradoksalnie – daje okazję do drzemiącej w podświadomości satysfakcji, „instynktu nihilizmu”, który analizował Freud. King Kong, prehistoryczny człekokształtny potwór, który zniszczył pół Nowego Jorku, był przerażający, lecz jednocześnie wyrażał opór wobec skrępowań cywilizacji: ja sam chętnie na parę minut zostałbym King Kongiem. Psychologowie analizowali zadowolenie widzów z bójek, jakie raz po raz zdarzają się na ekranach, w trakcie których demoluje się całe, często luksusowe wnętrza: któż z nas nie ma chwili, w której chętnie potłukłby naczynia domowe, ale powstrzymuje się, bo byłaby strata: w kinie może sobie za jego pośrednictwem na tę uciechę pozwolić.