Archiwum Polityki

Strzał w serce

Rozmowa z Agnieszką Holland

W filmach realizowanych przez panią za granicą niełatwo wyczuć osobisty, autorski ton, obecny choćby w pamiętnej „Kobiecie samotnej”. To cena, jaką płaci europejski reżyser za pracę w Stanach?

20 lat temu nie zastanawiałam się, co będę robić w przyszłości. Teraz już za późno, by cokolwiek zmieniać. Reżyseria jest bardzo męczącym zawodem. Ciśnienie rynku jest ogromne. Można powiedzieć, że obracam się w świecie duchowo skorumpowanym. Gdy przyjeżdżam do Polski, czytam gazety, ludzie opowiadają mi różne historie, myślę sobie, Boże, ile fantastycznych tematów na film! Tylko kto da na to pieniądze? Znam scenarzystów, którzy mają świetne pomysły. Nie piszą, bo wiedzą, że nie mają szans. Jeżeli coś nie jest konceptualnie prostym i sprawdzonym schematem jak Big Brother – zostanie odrzucone.

Na taki film jak „Strzał w serce” – o człowieku skazanym na karę śmierci, który domaga się wykonania wyroku – łatwo dostać pieniądze za granicą?

To nie jest film o karze śmierci. „Strzał w serce” mówi o bardzo trudnej miłości braterskiej, o rodzinie, o korzeniach zła. Kara śmierci jest w nim ważna, ale nie najważniejsza. Odwrotnie niż w „Przed egzekucją” Tima Robbinsa. To po pierwsze. A czy Amerykanów to obchodzi? Myślę, że sprawy dotyczące duszy interesują nie tylko ich. Trzeba tylko widzom to uświadomić, przekonać ich o tym.

Najpierw musiała pani jednak przekonać o tym producentów z HBO.

Właściwie to oni mnie namówili, że powinnam taki film nakręcić. Proces zabójcy mormonów Gary’ego Gilmora – bohatera „Strzału w serce” – był jedną z najgłośniejszych spraw lat 70. Norman Mailer napisał o tym słynną, ponad 1000-stronicową „Pieśń kata”.

Polityka 41.2001 (2319) z dnia 13.10.2001; Kultura; s. 50
Reklama