W warszawskiej gminie Centrum ma być wkrótce uchwalony plan zagospodarowania pasa nadwiślańskiego na Żoliborzu, przygotowany przez zespół Krzysztofa Domaradzkiego. Zaczęto nad nim pracować w 1992 r. Był już nawet wyłożony do wglądu w 1994 r., z początkiem następnego roku zmieniły się jednak procedury obowiązujące przy tworzeniu planów, uzgodnieniach i odwołaniach (weszła w życie ustawa o zagospodarowaniu przestrzennym), i prace trzeba było wznowić. Toczyły się niespiesznie, same uzgodnienia trwały dwa lata. Później plan akceptowany był kolejno przez zarządy i rady dzielnicy, gminy, miasta. Czas wydawał się nie grać roli.
Warszawa ma skomplikowany ustrój, który wydłuża procedury, ale w innych miastach czas także się nie liczy. Na przykład plan osiedla Kliny Borkowskie w Krakowie wyłożony został w czerwcu 1997 r. W ciągu miesiąca zarząd Krakowa rozpatrzył protesty i zarzuty, jednak projektu uchwały o przyjęciu planu nie przedstawił radzie miasta do dzisiaj. Kliny Borkowskie miały być osiedlem podobnej klasy jak ekskluzywna Wola Justowska. Ale nie będą: od 1997 r. wydano (na podstawie ogólnego planu miasta) tyle pozwoleń na budowę, że koncepcja projektantów osiedla jest już nieaktualna. Trzeba będzie przygotować nowy plan.
Gminy się nie spieszą, chociaż powinny: wspomniana już ustawa o zagospodarowaniu przestrzennym przewidywała, że plany uchwalone przed 1 stycznia 1995 r. stracą ważność z końcem 1999 r. A brak planu oznacza paraliż inwestycyjny, zamrożenie na wiele miesięcy wydawania pozwoleń na budowę. Dla każdej inwestycji trzeba przeprowadzać rozprawę administracyjną, z uzgodnieniami, zawiadamianiem stron, ogłoszeniami w prasie, co musi potrwać.