Jest to kompletna niespodzianka. Widzimy, z naszej perspektywy, kontynent chiński jako wstrząsany niepokojami politycznymi, zaś Iran jako rygorystyczną oligarchię mahometańską. Spodziewamy się więc, że kino będzie odbiciem owej sytuacji. Tymczasem nic podobnego. Film chiński jest fantazją widowiskową z użyciem najnowocześniejszych środków ekranu, z rozmachem godnym „Gwiezdnych wojen”, zaś film irański przynosi ambitne doświadczenie estetyczne, jakiego w kinie nie było.
To ostatnie stwierdzenie wygląda na przesadę, bo przecież w kinie było już wszystko! A jednak ten irański reżyser, dziś już sześćdziesięcioletni, w swoim czasie malarz, fotograf i autor dwóch tuzinów filmów, o których nie słyszeliśmy, proponuje przeżycie ryzykownie eksperymentalne, z jakim nawet najzagorzalsi kinomani rzadko się spotykają. Ale nie mamy tu bynajmniej, jak można byłoby przypuszczać, zaskakującego kalejdoskopu obrazów, jak bywa w kawałkach awangardowych. Treścią „Uniesie nas” jest ascetyczny monolog: wałęsanie się mało ciekawego przyjezdnego po prymitywnej wsi w Kurdystanie. To wszystko. Wydaje się, że nie może być nic bardziej monotonnego. Tymczasem otrzymujemy doznanie, które nie wiadomo z jakimi w kinie można by porównać, i które, co więcej, zawiera suspense! czyli napięcie uprawiane w kryminałach do tego stopnia, że waham się, czy zagłębiać się dalej w omawianie filmu, by nie zepsuć efektu czytelnikom, którzy się na niego może wybiorą...
Jak to wytłumaczyć? Spróbuję odwołać się do wypowiedzi naszego rodaka Waleriana Borowczyka, który był przewodniczącym jury na festiwalu w Mannheim i przyznał – wywołując oburzenie – główną nagrodę filmowi składającemu się ze zdjęć maszyn i w którym nie było niczego więcej. Jakiś rozwścieczony sprawozdawca porównał go do instruktażu o obsłudze obrabiarki.