Archiwum Polityki

Kreacje z drelichu

Na jednym skraju Torunia, na przedmieściu Mokre w Powiatowym Urzędzie Pracy można usłyszeć, że na sto czterdzieści siedem przedsiębiorstw w mieście przyjmuje nowych pracowników tylko jedno. W tym jednym jedynym, na przeciwnym krańcu Torunia, mówią, że kiedy złapali kilka kontraktów i szukali szwaczek do pracy, nikt się nie zgłosił. – Oczekiwania pracowników i pracodawców mijają się – wyjaśnia dyplomatycznie kierowniczka urzędu. – Spora jest jeszcze bariera socjalistycznej mentalności – dopowiada po dłuższej rozmowie.

Toruń nie wyłamuje się ze średniej krajowej: zarejestrowanych jest 12 085 bezrobotnych, nie licząc około 3 tys. przedemerytów oraz nie wiadomo ilu młodzieńców, których wkrótce zwolni wojsko. Toruniowi nawet zazdrości sąsiedni Włocławek, bo po reformie administracji w Toruniu zostało kilka wydziałów dawnego urzędu wojewódzkiego, a we Włocławku wszyscy urzędnicy poszli na bruk. Toruń nie wyłamuje się także i z ogólnopolskiej reguły, że ludzie szukają pracy, a praca szuka ludzi. Co rano w urzędzie pracy ustawia się kolejka po odhaczenie, bez czego nie będzie wypłaty zasiłku, ale kiedy dotrze wiadomość, że dają skierowania do pracy – kolejka pryska. Minimalna płaca, a praktycznie tylko takiej można się spodziewać, jest tylko o 300 zł wyższa od zasiłku dla bezrobotnego.

Rzecz jasna to nie jest praca ani komfortowa, ani wysoko płatna, ani stała – a właśnie stałość, pewność, bezpieczeństwo zatrudnienia są najbardziej pożądane. Tymczasem oferowane są najczęściej prace porządkowe, przeładunek, ogrodnictwo. Wielu bezrobotnych woli się odhaczyć i pójść do jakiejś roboty na czarno. – Gdybyśmy mieli więcej inspektorów i mogli lepiej kontrolować legalność zatrudnienia, z pewnością miejsc pracy byłoby więcej – zapewnia Daniela Matuszewska z Powiatowego Urzędu Pracy, ale po chwili dochodzi do wniosku, że więcej byłoby o tych inspektorów, bo poza nimi – ilu by się zatrudniło legalnych, tylu by się zwolniło nielegalnych. Nie tędy droga do rozwiązywania bolesnego problemu bezrobocia.

Z drugiej strony pracodawcy wykorzystują dogodną dla siebie koniunkturę i przebierają, grymaszą, skąpią, stawiają dodatkowe wymagania. – Nie mam metr siedemdziesiąt, blond włosów ani 25 lat, więc nie nadaję się do pracy w biurze – ironizuje szwaczka z niepełnym wyższym wykształceniem.

Polityka 14.2001 (2292) z dnia 07.04.2001; Gospodarka; s. 56
Reklama