Wedle dr. Stefana Karczmarewicza z kliniki kardiologii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego, wysokie miejsce terapii genowej na liście AHA to wyróżnienie dla perspektyw, a nie dla faktów: – Obietnica wynikająca z pierwszych badań klinicznych wcale nie musi się spełnić. Ile było już takich nadziei, które w medycynie miały krótki żywot?
Sceptycyzm polskich lekarzy należy tłumaczyć znacznie trudniejszymi warunkami pracy i świadomością, że metody uznane na Zachodzie za standard leczenia chorób serca są u nas wciąż limitowane brakiem funduszy. Dr Karczmarewicz nazywa to „medycznym maoizmem”: – W czasach Mao każdy Chińczyk dostawał miseczkę ryżu, by nie umrzeć z głodu. My oferujemy chorym najtańszą pigułkę, aby tylko mogli przeżyć.
Terapia genowa, która w ciągu kilku najbliższych lat zapewne wkroczy do sal operacyjnych w USA i Europie Zachodniej, opiera się na wynikach eksperymentów laboratoryjnych i pierwszych badaniach klinicznych. Dowiedziono, że czynniki wzrostu – wytwarzane dzięki inżynierii genetycznej – po umieszczeniu w sercu pobudzają wytwarzanie nowych naczyń krwionośnych. Dzięki temu krew odżywiająca mięsień sercowy i dostarczająca mu tlen omija zwężenia w starych tętnicach wieńcowych albo wcześniej wykonane bypassy, które już zdążyły się zwęzić.
– Nie ma róży bez kolców – prof. Michał Tendera z kliniki kardiologii ŚlAM w Katowicach jest także umiarkowanym optymistą. – Niektóre czynniki wzrostu trzeba było wycofać z badań, ponieważ indukowały nie tylko nowe naczynia, ale również komórki nowotworowe. Nie ma też zgody, jak te białka wprowadzać do serca: wstrzykiwać w mięsień, podawać drogą naczyń krwionośnych czy może ostrzykiwać worek osierdziowy?