Archiwum Polityki

Hemar po stu latach

Na Madalińskiego dalej stoi ten dom: willa zbudowana w stylu lat trzydziestych. W zapuszczonym ogrodzie rosną topole. Pod jedną z nich dawno zbutwiały kości Johna, ukochanego psa o ludzkim spojrzeniu:

„Dobry John teraz leży
W ogródku pod topolą.
Już go katar nie męczy
I uszka go nie bolą”.

Cudem ocalona warszawska willa to ostatni adres w Polsce Mariana Hemara. Tu zaskoczyła go wojna.

„I tak to pamiętam – żeś wbiegła do mego pokoju i z proga
Krzyknęła: »Wiesz? to już wojna« – i wszystko, co stało się potem,
Po tych słowach, to była już tylko daleka droga,
Samotna droga, której już nigdy nie zrobię z powrotem”.

Zanim rozpoczęła się ta droga, najwybitniejszy kabareciarz dwudziestolecia zdążył jeszcze pod bombami napisać monolog dla Lopka, na premierę w teatrzyku. Później nie myślał już o dowcipach i unurzanych w sentymencie piosenkach. Na odgłosy zbliżającej się klęski nałożyła się tragedia prywatna: wyjazd z kochankiem, bubkiem z MSZ, Marii Modzelewskiej. Dla tej aktorki dramatycznej i kabaretowej Hemar przyjął chrzest, żeby móc zalegalizować związek, przed którym przytomnie ostrzegała go Mira Zimińska. Świadoma defektów charakteru koleżanki – pazernej na życie, karierę, towarzyską sytuację. Cóż z tego, że Hemar pisał dla Modzelewskiej takie szlagiery jak „Pensylwania” czy „Wspomnij mnie” i dopasowywał do niewielkiej skali jej głosu przeróbkę „Pięknej Heleny”, żeby mogła wystąpić w Offenbachu. W ówczesnym świecie bardziej liczyły się koneksje bęcwalskie, ziemiańskie snobizmy, czar munduru, brzęk medali. Lata poprzedzające wrzesień 39 nie były sielanką dla Polaków nie wywodzących się od Piasta po mieczu i Rzepichy po kądzieli.

Polityka 15.2001 (2293) z dnia 14.04.2001; Groński; s. 109
Reklama