Archiwum Polityki

Klasówka z Lema

W czasach, gdy w szkołach królują dysgraficy i dyslektycy, a dzieci piszące poprawnie są mniejszością tolerowaną w imię poprawności politycznej, Michał Zych, dziennikarz z Krakowa, wydaje książeczkę z dyktandami ze swoich lat chłopięcych. Przedsięwzięcie na pozór szalone. Zych wspomina, że sam niechybnie stoczyłby się w objęcia dysleksji, gdyby nie fakt, że przez jeden wakacyjny miesiąc dyktanda robił mu wujek Staszek.

W kałuży krwi leżał trup świeży, lecz sztywny, z wyrazem zasmucenia na twarzy, której niewiele mu zresztą zostało. Kula niezwykłego kalibru uczyniła poważne spustoszenia w jego zębach trzonowych, małżowinie oraz w móżdżku, który wyciekał teraz miarowymi kroplami na łopuchy i zeszłoroczny numer »Przyjaciółki«” – dyktował Michasiowi wuj Stanisław Lem. Autor „Bajek robotów” okazał się okrutnym belfrem. Najeżał druki ukrytymi ortograficznymi zasadzkami, dając jednocześnie próbki swej literackiej wyobraźni, pomysłów słowotwórczych i rozwałkowywania rzeczywistości do granic absurdu.

O niektórych dyktandach pochopny czytelnik mógłby pomyśleć, że wiele mówią o ich autorze. Często pojawia się w nich marzenie o bardzo szybkim wzbogaceniu się. Autor puszcza wodze fantazji, w tej kwestii zupełnie niedziecinnej. Najczęściej podawanym przez niego sposobem zdobycia fortuny jest napad na bank. Marzy, co mógłby zrobić z pieniędzmi, ale na koniec, widząc zapewne roziskrzony wzrok Michasia, skazuje rabusia na zasłużoną karę. Nie ukrywa swojego stosunku do poprzedniego systemu. „Oszukuję, kradnę, kłamię, cudzołożę, dzięki czemu doszedłem do najwyższych godności państwowych” – dyktuje chłopcu, który pewnie już wówczas niczemu się nie dziwi, wszak był to już czwarty tydzień nauki.

Polityka 4.2002 (2334) z dnia 26.01.2002; Kultura; s. 52
Reklama