Archiwum Polityki

Miód z octem

Z Markiem Belką, wicepremierem i ministrem finansów, o nowym programie gospodarczym rządu rozmawiają Joanna Solska i Paweł Tarnowski

Rząd nas znieczula. Mówił pan, że cięcia budżetowe są już za nami, bo w kolejnych latach wydatki państwa – po uwzględnieniu inflacji – będą nieco rosły. A przecież za jedenaście miesięcy trzeba odmrozić płace budżetówki i Kartę Nauczyciela. Żeby dołożyć do środków, które dostaniemy z Unii Europejskiej, rząd również musi mieć coś w kasie. Nie ma szans, aby utrzymać się w zakreślonych przez pana ramach wydatków bez zmiany modelu wydawania państwowych pieniędzy. Dlatego reforma finansów publicznych miała być zasadniczym filarem strategii gospodarczej. Niestety tak się nie stało...

Głównym celem jest ożywienie gospodarcze. Fałszywe jest przeciwstawienie dwóch podstawowych celów w gospodarce – czyli równowagi makroekonomicznej i wzrostu. Bez równowagi, oczywiście, wzrost się załamie, ale bez przyspieszenia wzrostu także nie uda się uniknąć poważnych problemów. Jeśli ktoś myśli, że taka gospodarka jak polska może drepcząc w miejscu jakoś doczołgać się do Unii, to się myli.

Czyli tym bardziej strategia powinna być rewolucyjna.

Nie. Opieramy się na założeniu wzrostu 1–3–5 – czyli 1 proc. w 2002 r., 3 proc. w następnym i 5 proc. od roku 2004 – ale to nie znaczy, że będziemy ożywiać gospodarkę kosztem załamania równowagi makroekonomicznej. Inflacja będzie pod kontrolą, nie przekroczy 4–5 proc. Nie proponujemy niczego wbrew długofalowym celom NBP. Najważniejsze jednak są sztywne ramy wydatków, czyli trzymanie się zasady, że ich wzrost nie może przekroczyć poziomu inflacji więcej niż o 1 proc. Będzie to bardzo trudne do osiągnięcia, a i tak nie jest 100-procentową gwarancją sukcesu. Gwarancję taką dawałaby formuła inflacja minus dwa procent, czyli realne ograniczanie wydatków.

Polityka 5.2002 (2335) z dnia 02.02.2002; Kraj; s. 21
Reklama