W sieci islam wyłożony jest przystępnie, jako system wartości i gotowych formułek, które zdefiniują zagubioną tożsamość. Dadzą prostą odpowiedź na pytanie: jak żyć? Globalizacja postawiła przed islamem nowe wyzwania, z którymi drugie i trzecie pokolenie muzułmańskich imigrantów, którzy znaleźli się w Europie – ale też i muzułmanie na Bliskim Wschodzie – nie potrafi sobie poradzić. Czarno-biały świat, gdzie złem jest Ameryka, żydzi i krzyżowcy, wydaje im się łatwiejszy do przyjęcia.
Na wykłady Tarika Ramadana w Londynie trzeba zapisać się z dużym wyprzedzeniem. Przychodzą głównie studenci, by zrozumieć islam, czyli jak im się wydaje – wszystko: muzułmański fundamentalizm, terroryzm, relacje między światem islamu a Zachodem, wojnę w Iraku i wybory w Palestynie. Ale wśród słuchaczy są też młodzi islamscy radykałowie. Oni głównie chcą się pokłócić. Z góry wiadomo, że będzie ciekawie. Niekoniecznie treść jest najważniejsza, liczy się przede wszystkim forma, widowisko. Ramadan to przecież wnuk Hassana al-Banny, założyciela egipskiego Bractwa Muzułmańskiego. Mimo że francuscy intelektualiści krytykują go za antysemityzm i hipokryzję (ponoć zmienia opinie w zależności od widowni), uważany jest za najważniejszą osobę w debacie o islamie we Francji. Amerykański tygodnik „Time” zaliczył go do stu najważniejszych innowatorów XXI w. Ze szwajcarskim paszportem, dwoma doktoratami (z filozofii i islamistyki) w Europie czuje się swobodnie, u siebie. Wykładał na uczelniach w Genewie i Fryburgu, obecnie gości w St. Antony’s College w Oksfordzie. Może dlatego równie często i z taką samą łatwością cytuje Nietzschego i Koran.