Neil Young na swojej ostatniej płycie „Living With War” stawia sprawę jasno: „Let’s impeach the president for lying” – usuńmy prezydenta za kłamstwa. Neil Young ma 60 lat. 40 lat temu z zespołem Buffalo Springfield śpiewał piosenkę „For What It’s Worth”, zainspirowaną zamieszkami w Los Angeles, podczas których policja brutalnie rozprawiła się z hipisującą młodzieżą. Buffalo Springfield i późniejsza kapela Younga Cosby, Stills, Nash&Young stały na pierwszej linii rewolty wymierzonej w ówczesny establishment. Potem ten urodzony w Kanadzie wokalista, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów co jakiś czas przypominał się publiczności zaangażowanymi balladami, nie kryjąc przy tym nostalgii za hipisowską epopeją, by w okresie prezydentury Reagana nieoczekiwanie zmienić front i stać się bardem konserwatyzmu. Ciekawe, że jeszcze nie tak dawno popierał Busha juniora i był nawet skłonny szukać usprawiedliwień dla wojny w Iraku. Kilka miesięcy temu nastąpił kolejny zwrot – Neil Young nagrał najbardziej polityczny i najbardziej kontestatorski album w swojej karierze wymierzony w... Busha i jego konserwatywną ekipę.
Najwyraźniej, jak tylko mógł, Neil Young wrócił do swojej dawnej postawy antywojennego wolnościowca. W swojej nowej-starej roli kontestatora odnalazł się milczący od siedmiu lat Paul Simon. Nagrał i wydał płytę „Surprise”. U schyłku lat 60. pisał teksty i razem z Artem Garfunkelem śpiewał o brudnej wojnie w Wietnamie, o załganym świecie polityki, niedługo potem o aferze Watergate. Dziś wojna i polityka znów stały się tematami jego piosenek i Paul Simon śpiewa o „modlitwach czasu wojny”. Podobnie jak Bruce Springsteen, który w połowie lat 80. sięgnął szczytów popularności piosenką „Born In The U.