Archiwum Polityki

Stanisław Lem: Obawiam się, że to początek

O tych dramatycznych wydarzeniach dowiedziałem się podczas mojego urodzinowego bankietu, zorganizowanego przez Wydawnictwo Literackie, i muszę przyznać, że byłem przekonany, iż jest to koszmarny żart. Bardziej upiornego prezentu na osiemdziesięciolecie nie mogłem dostać. Zdziwiło mnie przede wszystkim to, że terroryści tak łatwo przejęli samoloty i sterroryzowali załogę oraz pasażerów. Szczególnie interesujący w tym ataku, z punktu widzenia pozaemocjonalnego, był fakt, że wszystkie środki, wszystkie metody i narzędzia, które zostały użyte, były amerykańskie. Samoloty były amerykańskie, paliwo było amerykańskie, pasażerowie uprowadzonych samolotów byli Amerykanami i oczywiście cele były amerykańskie.

Terroryści, ze względu na bezpieczeństwo akcji, nie wnieśli na pokłady samolotów żadnej broni, żadnych materiałów wybuchowych. Mieli jedynie plastikowe noże. To było z ich strony bardzo sprytne posunięcie. Wybrali maszyny, które co prawda były przeznaczone do lotów wewnątrz Stanów Zjednoczonych, ale na dalekich trasach. Każdy samolot miał zatankowane 50 ton paliwa. Spowodowało to rodzaj ogniowej Niagary, która wylała się na każdą z wież World Trade Center. Żar rozmiękczył stalową konstrukcję do tego stopnia, że obie wieże runęły. Ale zagrożone są także sąsiednie budynki. Atak terrorystów obnażył wszystkie słabe miejsca systemu obrony Stanów Zjednoczonych. Słabości te wynikają z zapatrzenia czołówki administracji prezydenta Busha w niebo, gdzie ma powstać, na razie tylko urojona, tarcza antyrakietowa. Była to bardzo bolesna lekcja, niestety przekazana nie słowami, ale poprzez dziesiątki ofiar i straszne zniszczenia, pokazująca, że można ugodzić Stany Zjednoczone nie używając żadnych pocisków rakietowych odpalanych z odległych państw.

Polityka 38.2001 (2316) z dnia 22.09.2001; Komentarze; s. 19
Reklama