W czasach, gdy odwaga w sztuce bardzo staniała, gdy głównym zadaniem kolejnych fal twórców stawało się zanegowanie dorobku ich poprzedników i wymyślanie czegoś nowego i śmiałego, Balthus okazał się kontestatorem szczególnym. Otóż jego ekstrawagancja polegała na tym, że w czasach wyścigu awangard, świadomie i konsekwentnie wybrał ariergardę, że w czasach gdy doświadczenie otaczającego świata stało się najważniejszym tworzywem artystycznym, on żył i tworzył poza historią, ignorując wojny, politykę, współczesną cywilizację, przemiany obyczaju.
Obrazy Balthusa oglądać można na wiele sposobów. Na przykład smakować ich nienaganną kompozycję, w której szczególną i zupełnie niezwykłą rolę pełnią skosy. Można, jak to niegdyś uczynił krytyk Jean Starobinski, studiować spojrzenia namalowanych postaci, które tworzą wręcz katalog sposobów malowania wzroku. Można bawić się symboliką; odnajdywać sensy powtarzających się „stałych fragmentów gry”: kota, lusterka, czytanej książki, łóżka itd. Można w końcu – to zajęcie dla erudytów – odnajdować w jego obrazach wszelkie odwołania (a są ich dziesiątki) do płócien dawnych mistrzów: Masaccia, Piera Della Franceski, Giotta, Rembrandta i innych.
Ale nie godny podziwu konsekwentny tradycjonalizm, nie wyrafinowane symbole i nie doskonałość warsztatu zapewniły mu międzynarodową sławę. Tym bowiem, co zawsze naprawdę intrygowało wszystkich widzów w obrazach Balthusa, a co jemu samemu zapewniło artystyczną sławę, jest erotyka. Zabawne, że z jednej strony nie brakowało ekstremistów zarzucających mu uprawianie „dziecięcej pornografii” i nazywających go „malarzem Lolitek”. Z drugiej zaś próbowano lekceważyć wątki zmysłowe, przekonując, iż jest on także doskonałym portrecistą, świetnym pejzażystą i w ogóle wybitnym malarzem, postrzeganie zaś jego dorobku wyłącznie w kategoriach rozebranych nastolatek jest mocno krzywdzące.