Po ostatnim posiedzeniu Sejmu pozostały puste miejsca po odkręconych tabliczkach z nazwiskami oraz niemiły zapach unoszący się znad kończącej kadencję ustawy. Sejm, głosami AWS, PSL i SKL, przyjął poprawki Senatu do nowelizowanego kodeksu pracy, w tym tę najbardziej kontrowersyjną, zakazującą dużym sklepom (zatrudniającym ponad pięć osób) handlu w niedziele i święta od 2003 r. Nikt już nie udawał, że chodzi o względy religijne, bo jeśli praca oraz zakupy w niedzielę mają być grzechem, to bez względu na to, w jakich placówkach się odbywają. Szło więc o to, aby – rzutem na taśmę – zdobyć jeszcze głosy właścicieli małych sklepów, nie narażając się przy tym własnemu elektoratowi (wyborcy PSL i SKL nie kupują raczej w hipermarketach, bo tych na wsi nie ma). Zignorowano przy tym fakt, że wyłączenie jednego dnia, w którym duże obiekty robią aż 20 proc. obrotów, może kosztować utratę pracy kilkanaście tysięcy osób. Nie była to przy tym transakcja uczciwa: głosy właścicieli sklepików usiłowano kupić za mocno nieświeżą kiełbasę wyborczą, o której wiadomo było, że nie da się skonsumować. Ustawę albo zawetuje – co zapowiedział – prezydent, albo też zmieni nowy parlament.