PiS nie rządzi, ale ograniczenie handlu w niedziele pozostanie z nami na dłużej. Także dlatego, że na zmianach nie zależy już dużym sieciom. Wystarcza im sześć dni w tygodniu.
Zwolennicy zamykania sklepów w niedziele mogą spać spokojnie – koalicja nie potrafi uzgodnić wspólnego stanowiska, a duże sieci na zmiany przesadnie nie nalegają. Mogłyby im się nawet nie opłacać.
Sejm ścigał się z czasem. To jednak tylko preludium: przed nami ostra debata o to, kiedy i na jakich zasadach otwierać sklepy także w inne niedziele.
W środę posłowie zajmują się m.in. podwyżkami wynagrodzeń w ochronie zdrowia, sprawą refundacji in vitro, a także głosowaniem nad odwołaniem członków komisji lex Tusk.
Chociaż do świąt coraz bliżej, nadal nie wiemy, w które grudniowe niedziele będzie można robić zakupy. PiS próbuje naprawiać swój prawny bubel, ale jego propozycja jest kuriozalna.
Duże sieci liczą, że nowa koalicja zgodnie z obietnicami szybko pozwoli otwierać sklepy w niedziele. Jednak zmianę przepisów z pewnością spróbuje zablokować prezydent.
Jak wybory, to znowu bitwa o handel. Padają zapowiedzi obowiązkowych „lokalnych półek” w sklepach, powrotu do handlu w niedzielę, kolejnych ograniczeń dla wielkich sieci sklepów i ich „marek własnych”, przywilejów dla polskiej żywności. Co z tego ma sens?
PRL dawkowała nam wolne soboty jak kroplówkę. Pierwszą, 21 lipca 1973 r., trzeba było jeszcze odpracować. Miała uświetnić coroczne Święto Odrodzenia Polski 22 lipca. Pół wieku temu pracodawcy obawiali się wolnej soboty tak, jak obecnie wolnego piątku. A jednak czas pracy będzie topnieć.
Wypożyczalnie książek jako fortel na niedzielny handel to kolejny dowód na to, jak niebywałym bublem prawnym jest ustawa PiS i Solidarności.
Wojna o handel weszła w nowy etap. Zamiast sklepów-poczt mamy sklepy-wypożyczalnie, sklepy-czytelnie, a nawet sklepy-zakłady pogrzebowe. Ale przyszłość należy do sklepów-robotów.