W latach 30. dziewiętnastego wieku lord Robert Curzon napisał, że o Albanii nikt nic nie wie – nawet narody bałkańskie. Bo Albania jest pewnego rodzaju iluzją – bardziej mitem stworzonym przez Albańczyków niż historyczną rzeczywistością. Wielkim krajem, który nie istniał jako samodzielne państwo, a jeśli już pojawiał się na mapie Europy – to jako malutki kraj pomiędzy Jeziorem Skadarskim a Morzem Jońskim.
W czasie wojny w Kosowie pojęcie Wielkiej Albanii, chętnie wykorzystywane w mediach, oznaczało państwo Albanię, Kosowo i Metohię oraz niektóre regiony Macedonii. Jednak w minionych stuleciach marzenia Albańczyków walczących o niepodległe bądź w miarę niezależne państwo sięgały o wiele dalej. Albańczycy, potomkowie starożytnych Ilirów (język albański pochodzi od ilirskiego), plemienia, które zamieszkiwało ziemie dzisiejszej północnej Grecji, Albanii i części byłej Jugosławii, zawsze uważali, że historia nie była dla nich łaskawa. Do dziś popularna jest teza, że gdyby nie upadek Rzymu, gdyby nie wielowiekowa okupacja turecka, Albania byłaby częścią Italii. Rzymianie pozostawili po sobie w Albanii chrześcijaństwo. Tak, ten w 70 proc. dziś muzułmański kraj był niegdyś ostoją chrześcijaństwa. Tyle że po wielkich religijnych schizmach średniowiecza północ Albanii należała do kręgu katolickiego, zaś południe do obrządku wschodniego. Podział ten – choć już nie dotyczy religii – przetrwał do dziś. Zamieszkujący południe Toskowie mówią zupełnie innym dialektem niż Gekowie z północy. Gekowie są bardziej przywiązani do instytucji państwowych i praworządni, podczas gdy Toskowie mają skłonność do anarchii i nieposłuszeństwa wobec władz – to na południu znacznie silniej rozwinięte są struktury klanowe, zastępujące w wielu wypadkach instytucje państwowe.