Archiwum Polityki

Kiedy adwokat śpi

„Stopień ucywilizowania społeczeństwa poznaje się po tym, jak wyglądają jego więzienia” – ten cytat z Dostojewskiego szefowie więzienia Greensville w stanie Wirginia obrali sobie za motto, umieszczając je na tablicy przy wejściu i w prospektach rozdawanych zwiedzającym. Władze stanu są dumne ze swojego wymiaru sprawiedliwości – po Teksasie najsurowszego w USA. Tylko rodzinny stan prezydenta Busha wyprzedza Wirginię pod względem ilości wykonywanych wyroków śmierci w przeliczeniu na liczbę mieszkańców.

W Greensville przeprowadza się egzekucje. W niewielkim, sterylnym pomieszczeniu stoi mocno sfatygowane krzesło elektryczne, a obok stół w kształcie krzyża ze skórzanymi pasami: przyrząd do uśmiercania za pomocą zastrzyku. Skazaniec może wybierać – informuje przewodnik – i kiedy sam nie zadecyduje, stosuje się zastrzyk. Ceratowa kurtyna z okienkiem zasłania obsługujących oba urządzenia przed widzami-świadkami, którzy siedzą rzędami w dwóch przyległych, oddzielonych szybą, pokojach – w jednym rodzina skazańca, prokurator, naczelnik więzienia, dziennikarze i tzw. przedstawiciele społeczności, w drugim, osobno – rodzina ofiary. Nad stołem straceń zwisa mikrofon, do którego skazaniec może wygłosić ostatnie słowo. Broszury rozdawane zwiedzającym szczegółowo informują o procedurze wyprawiania na tamten świat. Jeden zastrzyk zatrzymuje pracę mózgu, potem drugi, trzeci... Wszystko trwa osiem, może dziesięć minut.

Earla Washingtona dzieliło od egzekucji tylko pięć dni, kiedy zamieniono mu wyrok śmierci na dożywocie. 12 lutego wyszedł na wolność po osiemnastu latach spędzonych w więzieniu za przestępstwo, którego – jak wykazało badanie DNA – nie popełnił. W 1983 r. skazano go za zgwałcenie i zamordowanie Rebeki Williams, bo przyznał się w śledztwie, że to zrobił. Psychologowie znają takie przypadki. Washington, czarnoskóry analfabeta o inteligencji dziesięcioletniego dziecka (IQ – 65), radził sobie w życiu zgadzając się we wszystkim z osobami reprezentującymi władzę. Na procesie zaprzeczał, jakoby się w ogóle przyznał, co tylko wywołało wrażenie, że jest kłamcą. W śledztwie podał jednak błędnie rasę ofiary, powiedział, że zadał jej dwa ciosy nożem (w rzeczywistości otrzymała 38), a jego grupa krwi nie zgadzała się ze śladami spermy na miejscu zbrodni.

Polityka 13.2001 (2291) z dnia 31.03.2001; Świat; s. 40
Reklama