Czy łatwe do przewidzenia wyniki wyborów będą jeszcze jednym dowodem, iż w Polsce odżyła mentalność peerelowska? A czy w ogóle kiedykolwiek ona zanikła? W dziesięć z górą lat po zmianie ustroju w zbiorowym portrecie Polaków zachowania i kalki myślowe ukształtowane właśnie w PRL rzucają się w oczy jak bodaj nigdy dotąd. Zamiłowanie do peerelowskiego ciepełka socjalnego połączyło się z wczesnokapitalistycznym dorobkiewiczostwem i zachłanną konsumpcją, a na jedno i drugie nałożyły się jeszcze uwarunkowania znacznie starsze. Daje to naprawdę niezły koktajl.
Przełom bez przełomu
Bodaj najbardziej niezwykłą stroną polskiej transformacji był fakt, że zasadniczym przemianom politycznym i gospodarczym zdawał się nie towarzyszyć żaden przełom w zbiorowej świadomości. Nie było nawet poważnych prób jego dokonania. To wypadek bez precedensu. W wielkiej przemianie, dokonywanej poprzez porozumienie elit antydemokratycznej władzy i antysystemowej opozycji społeczeństwo świadomie odsunięto na bok, najwyraźniej uznając, że gdy za sprawą planu Balcerowicza zmieni się baza, zmiana nadbudowy pójdzie za nią sama z siebie. Więcej nawet – nowa władza wręcz bała się spontanicznej aktywności społeczeństwa i starała się ją stłumić. Przywódcy obozu solidarnościowego skrzyczeli wyborców za to, że skreślając listę krajową naruszyli misternie wykoncypowaną równowagę przyszłego parlamentu. Wałęsa, nie szczędząc mocnych słów, osobiście rozpędzał grupy młodzieży, która próbowała okupacją komitetów partyjnych uniemożliwić niszczenie archiwów PZPR lub pikietować sowieckie bazy wojskowe. Natomiast środowisko Adama Michnika zaangażowało się przeciwko tworzeniu w Polsce normalnego systemu partyjnego w przekonaniu, że system taki uwolni rzekomo tkwiące w Polakach demony; forsowano więc ideę „niepolitycznego”, szerokiego ruchu społecznego organizowanego na bazie Solidarności, a praktycznie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, funkcjonującego w Sejmie kontraktowym.