Archiwum Polityki

Jak kraść

Piątego września mija trzysta czterdziesta rocznica aresztowania Nicolasa Fouqueta. Zdaję sobie sprawę, że jest to rocznica nie całkiem okrągła, przypomina jednak historię na tyle ciekawą, pouczającą czy wręcz aktualną, że nie mogłem się powstrzymać. Nicolas Fouquet był superintendentem finansów Francji, czyli mówiąc w języku naszej dzisiejszej Rzeczypospolitej ministrem finansów i gospodarki, szefem Rady Pieniężnej, dyrektorem Banku Centralnego, z dodatkowymi uprawnieniami w dziedzinach administracji i służb specjalnych. Urzędnikiem okazał się kompetentnym i ofiarnym. W roku 1659 zatkał katastrofalną dziurę w budżecie królestwa osobistym majątkiem (był synem arcybogatego armatora bretońskiego). Szybko to sobie zwrócił, gdy nakręciwszy koniunkturę wydobył Francję z zapaści ekonomicznej, zwiększył obroty handlowe o ponad sto procent, zaś dopływ złota do szkatuły monarchy o procent prawie trzysta. W kwitnącym nagle kraju nie zapominał o sobie. Odzyskana fortuna rodzinna nie była już na miarę jego ambicji.

Nowobogaccy, którym umożliwił robienie lukratywnych interesów, odpalali mu więc niemałe działki, importerzy dzielili się częścią produktów etc. Nie było to oczywiście całkiem legalne, ale najwyraźniej zadowalało obie strony. Któż zresztą miałby się skarżyć na zbawcę gospodarki, a jednocześnie najpotężniejszego po Ludwiku XIV człowieka w państwie. Przy czym był Fouquet równie pazerny, co hojny. Jako mecenas nie miał sobie równych. Korzystali z jego pieniędzy między innymi: La Fontaine, Molier, Poussin, Le Brun, Le Vau i dziesiątki innych. Dawał pracę architektom, dekoratorom i murarzom przy budowie swoich wciąż nowych rezydencji, spośród których pałac w Vaux prześcignął przepychem wszystkie rezydencje magnackie (rzecz urągająca dobrym obyczajom, gdyż Fouquet nie był arystokratą ani nawet szlachcicem z tak zwanego dobrego rodu).

Polityka 36.2001 (2314) z dnia 08.09.2001; Stomma; s. 90
Reklama