Archiwum Polityki

Nieścieralny duch walijski

Rozmowa z piosenkarzem Tomem Jonesem

Pański ostatni album „Reload” okazał się rewelacją. Dla starszych fanów nie była to niespodzianka, ale najciekawsze, że wzbudził pan entuzjazm wśród nastoletniej publiczności, która zaliczyła pana do „nowych” artystów.

Nic dziwnego, że młodzi ludzie, którzy nie widzieli mnie na koncertach i nie słuchali moich wcześniejszych płyt, odebrali te piosenki jako coś nowego. Na pewno dodatkowym magnesem dla tej części publiczności był fakt, że na płycie śpiewam z zespołami i solistami, których słucha młodzież. Stuknęła mi już sześćdziesiątka. Jestem wystarczająco dorosły, by być ojcem większości artystów, z którymi pracowałem przy „Reload”. No, może z wyjątkiem Vana Morrissona. W każdym razie wygląda na to, że tworzę muzykę z kolejnym już pokoleniem.

Śpiewa pan z bardzo różnymi artystami. Jest popowa Natalie Imbruglia, rockmani z TheCardigans, a nawet idol fanów techno Mousse T. Jak wybieraliście piosenki, które znalazły się na płycie?

Prosiłem każdego o wybranie z jego repertuaru piosenki do wspólnego zaśpiewania. I prawie zawsze dowiadywałem się, że żadna z piosenek nie jest wystarczająco „silna” do zaśpiewania w duecie. Sięgałem więc do mojej kolekcji płyt, przesłuchiwałem raz jeszcze te ich piosenki, które zawsze lubiłem, a nigdy wcześniej nie miałem możliwości nagrania, i dawałem im kilka do wyboru.

Wiemy już, jak zostały dobrane piosenki, a jak zostali dobrani towarzyszący panu artyści?

Niektórzy, jak Natalie Imbruglia czy The Cardigans, spodobali mi się, gdy zobaczyłem ich teledyski. Ale generalnie szukałem ludzi, z którymi chciałem pracować. Są na płycie trzy walijskie zespoły: Catatonia, Manic Street Preachers i The Stereophonics. Ich udział był dla mnie ważny także dlatego, że sam jestem Walijczykiem.

Polityka 37.2001 (2315) z dnia 15.09.2001; Kultura; s. 54
Reklama