Najpierw powtórzę w skrócie jego rozumowanie. W polityce gospodarczej w ostatnich latach popełniliśmy katastrofalne błędy (choć korzenie tych błędów tkwią często i w latach wcześniejszych). W odpowiedzi na rosnący deficyt w wymianie z zagranicą, będący naturalną i prawdopodobnie nieuniknioną konsekwencją wyczerpywania się w połowie lat 90. prostych rezerw wzrostu, próbowaliśmy zastosować sprawdzoną makroekonomiczną receptę: ograniczenie dynamiki wzrostu za pomocą ostrzejszej polityki pieniężnej i fiskalnej. Pod osłoną wolniejszego i bezpieczniejszego wzrostu zamierzaliśmy kontynuować przekształcenia strukturalne, pozwalające na przejście do nowego etapu rozwoju opartego już nie na wykorzystaniu prostych rezerw, ale na inwestowaniu w kapitał, ludzi i technologie.
Niestety, egzamin z makroekonomii oblaliśmy. Politycy stanęli murem w obronie kosztownego i nieefektywnego systemu wydatków publicznych, uniemożliwiając uporządkowanie polityki fiskalnej. Rada Polityki Pieniężnej uległa „ortodoksji graniczącej z obłędem” (że zacytuję prof. Belkę) i zachowuje się jak pilot samolotu, który nie przyjmuje do wiadomości faktu, że nie udało się wysunąć podwozia i kontynuuje podejście do lądowania zakładając, że koła są. Czyli, innymi słowy, kontynuuje swoją ambitną politykę antyinflacyjną nie zwracając uwagi na fakt, że w obecnych realiach gospodarczych osiągnięcie zamierzonych celów wiąże się z niewiarygodnie wysokimi kosztami, a trwałość ewentualnego wąsko rozumianego „sukcesu” będzie w najlepszym razie wątpliwa.
Do tej pory zgadzam się z diagnozą Marka Belki. Teraz jednak następują wnioski. Po pierwsze, niemożność dokonania w krótkim czasie zasadniczych przeobrażeń polityki fiskalnej wraz z kontynuacją szkodliwej i nierealistycznej polityki Rady Polityki Pieniężnej powoduje, że pełnej skali kryzys gospodarczy jest nieunikniony.