Archiwum Polityki

Żal Bristolu

Moi znajomi zatrzymali się w hotelu Bristol w Warszawie. Chcę zadzwonić do nich. Sięgam po najnowszą książkę telefoniczną (Panorama Firm). Otwieram na B. Nie ma. Jedyne hasło z Bristolem w tytule to Bristol Meyers Squibb. Otwieram na H: może będzie o hotelu Bristol, nie ma. Wracam więc do części działowej: hotele. Nie ma hotelu. Ale przecież – mówię sobie – to niemożliwe. Uchodzący za najbardziej ekskluzywny, a z pewnością z największą tradycją, nie może nie być odnotowany. Więc żmudnie przeglądam pozycję po pozycji. I... znajduję: Hotel Le Royal Meridien Bristol. Potem zobaczę blankiety hotelowe: nazwa francuska wielkimi, wołowymi literami, nazwa Bristol – maleńkimi, ledwo dostrzegalnymi. Jakby nowy właściciel wstydził się nazwy hotelu, który tak wiele dla warszawiaków znaczy. Współwłaścicielem Bristolu był Ignacy Jan Paderewski, tu mieszkał, gdy pełnił funkcję premiera. Z balkonu Bristolu śpiewał do warszawiaków Jan Kiepura. Mnożyć można by historyjki i anegdoty z Bristolem związane. Ten hotel był odpowiednikiem Ritza w Paryżu czy Waldorf Astorii w Nowym Jorku. Nie jestem tak żarliwym obrońcą wszystkiego co nasze, ale trochę mi żal klejnotów rodzinnych. I rodzimych klientów. Każdy dobrze kalkulujący kapitalista powinien – choćby ze względu na nich – doceniać znaczenie logo, któremu upłynęło właśnie równo sto lat.

Polityka 35.2001 (2313) z dnia 01.09.2001; Kultura; s. 44
Reklama