Archiwum Polityki

Mahomet sobie, góra sobie

Na tradycyjne, zadawane z nutą biadolenia, pytanie, co zrobić, by ludzie bratali się ze sztuką, już jakiś czas temu znaleziono dość prostą odpowiedź: to sztuka, niczym góra do Mahometa, winna powędrować naprzeciw przeciętnego obywatela. W ten sposób zrodziło się pojęcie sztuki publicznej; opuszczającej tradycyjnie przypisane jej bastiony – muzea i galerie, i dopadającej nas tam, gdzie się wcale jej nie spodziewamy. Niestety, choć poziom analfabetyzmu plastycznego w naszym kraju jest szczególnie niepokojący, rzadko mamy okazję do takich kontaktów.

Praktycznie jedyną formą sztuki, która zawsze wychodziła nam naprzeciw, były pomniki. Sztuki? Wypracowaliśmy własny stereotyp tego, co winno znaleźć się na cokole: silnie osadzony w XIX-wiecznej estetyce, zakrapiany patriotyzmem, sentymentalizmem. Niemal wszyscy, którzy stawiali „ku czci”, „na pamiątkę”, „ku przestrodze”, unikali jak diabeł święconej wody operowania nowoczesnym językiem plastyki. Nie rozwijali naszej zbiorowej wyobraźni, ale ją przytępiali, konserwowali. XX wiek przyniósł w rzeźbie rewolucję, dziesiątki -izmów i odkryć, ale w Polsce królowała nieznośna, ocierająca się czasami o kicz, tradycja: herosi, dramatyczne gesty, chmurne miny, pompatyczne symbole. Na szczęście zdarzały się wyjątki: Treblinka (Haup, Duszeńko, Strynkiewicz), tzw. pomnik utrwalaczy władzy ludowej pod Czorsztynem (Hasior), „Arena” we Wrocławiu (Bereś), Pomnik Obrońców Białegostoku (Chwalibóg, Grygorczuk, Zbichorski) i kilka innych. I ciekawe, więcej dobrej rzeźby można znaleźć w rodzimych monumentach powstających w latach 60. i 70. aniżeli wśród tych z ostatnich dziesięcioleci. Wolność ostatniej dekady, paradoksalnie, zaowocowała w stawianiu pomników estetycznym konserwatyzmem, suto podlewanym sosem religijnym (krzyże) i patriotycznym (orły). Nie, z pewnością te masy otaczających nas pomników nie są dobrą lekcją sztuki.

Rzeźba z ulicy

Chlubnym wyjątkiem w morzu monumentalnego bezguścia przełomu stuleci stała się natomiast realizacja dzieła powstałego niedawno z okazji dwudziestolecia Solidarności. Jego autorem jest Grzegorz Klaman, którego prace od lat kilku szokują i budzą wiele kontrowersji. Tym razem jednak powstały w Gdańsku dwie arcyciekawe prace, w których pewne oczywiste symbole (brama, statek) zostały perfekcyjnie wplecione w rozważania na temat ideologii w ogóle i w dyskurs z historią sztuki.

Polityka 35.2001 (2313) z dnia 01.09.2001; Kultura; s. 45
Reklama