Archiwum Polityki

Bezceremonialne dopieprzanie

Z górą dwa lata temu w plebiscycie “Polityki” na osobowości telewizyjne zwyciężyły dwa duety: starsi i młodsi panowie, czyli Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski oraz Wojciech Mann i Krzysztof Materna. Jeśli w naszym kraju trzyma się jeszcze – w coraz większym rozproszeniu – nieformalny zakon Miłośników Inteligentnego Humoru (MIH), powinien obchodzić rocznicę ogłoszenia tamtego rankingu jako swe organizacyjne święto. O następnej tego typu satysfakcji nie ma co bowiem nawet marzyć w najbliższej przyszłości.

Przyszło mi ostatnio oglądać sporo inscenizacji Fredrowskich, o czym nie pisałem w recenzenckich rubrykach “Polityki”, ponieważ w większości nie były to spektakle zasługujące na poczesną lokatę w dziejach scenicznych komediopisarza. Same teatry nie traktowały ich nazbyt prestiżowo; ot, realizowały powinności wobec szkół i lektur, z reguły przyzwoicie, choć przyzwoitość owa raczej nie przekraczała poziomu poprawności. Spektakle rzadko grywano wieczorami, najczęściej trzeba było leźć do teatru na dziesiątą, jedenastą rano i przepychać się przez szatnię zawaloną po brzegi czeredami legalnych wagarowiczów (teatr zamiast lekcji).

Proszę się nie obawiać, nie będzie tu wylewania łez nad rozwydrzeniem młodzieży, strzelaniem z procy do aktorów, etc. Na przedstawieniach, o których mowa, towarzystwo zachowywało się całkiem powściągliwie. Może nawet nazbyt powściągliwie! Albowiem w dziełach Fredry są sceny, których, zdawałoby się, zdusić niepodobna; ich siła komiczna zawsze przebije się przez rampę. Choćby etiuda ze “Ślubów panieńskich”, kiedy zmęczony nocnymi hulakami szaławiła musi prowadzić w salonie grzeczną perorę o urokach wiejskiego życia: bajdurzy plącząc się i klucząc aż zasypia nieledwie w pół zdania. Choćby pisanie listu z “Zemsty”, gdzie porywczy szlachciura i jego durnowaty pomocnik usiłują nieudolnie podrobić pismo panny do kochanka. Choćby splot okoliczności w “Dożywociu”, kiedy to pazerny lichwiarz musi zmienić się w najczulszą opiekunkę birbanta, od zdrowia podopiecznego zależy bowiem kondycja własnej kasy. Tymczasem na przedstawieniach, które obserwowałem, te mniemane samograje – wykonane nieolśniewająco, lecz porządnie i prawidłowo – biegły w tępej, absolutnej ciszy, nie wywoływały nawet uśmiechu!

Polityka 3.2002 (2333) z dnia 19.01.2002; Kultura; s. 50
Reklama