Archiwum Polityki

Siła wyższa

Pierwsze poważne niepowodzenie rządu SLD-UP-PSL. Oto Leszkowi Millerowi nie udało się zakazać śnieżycom śnieżyć. Jeszcze parę tygodni wcześniej patrząc na jego żelazną sylwetkę i zdecydowaną szczękę pewni byliśmy, że kiedy powie mrozom – precz!, one ze wstydem uciekną za Bug. Jeśli, nie daj Bóg, tupnie nogą, żadna czarna chmura nie przekroczy Odry i Nysy Łużyckiej. Zgodnie z odpowiednim rozporządzeniem śniegu będzie w Karpatach i Sudetach po trzydzieści centymetrów, zaś w reszcie kraju pięć do dziesięciu, żeby było ładniej na Wigilię i sylwestra. Żaden zaś płatek pod mojrą policyjnego pouczenia, a w razie recydywy surowej kary, nie ośmieli się spaść na drogę krajową, wojewódzką, a nawet lokalną. Co wolno było za Buzka, to przecież nie teraz. Lecz niestety wszystko nie tak, a wbrew. Siła wyższa – powie ktoś. – Wyższa nad Millera? – Trudno to przełknąć, ale niech będzie. Tak patrząc na sprawę byłaby to nawet błogosławiona lekcja dla naszej władzy. Otóż tak jest właśnie: istnieją siły wyższe.

Zacznę od dupereli. Za czasów mojego dzieciństwa telefon w domu był dobrem reglamentowanym, na którego uzyskanie czekało się (nie mówię o nomenklaturze) kilkanaście lat i więcej. Obywatele przyzwyczajeni więc byli, że informacje o pozapaństwowych wydarzeniach, jak np. zejście ciotki, choroba dziecka, pęknięcie rury centralnego ogrzewania... otrzymają po powrocie do domu. Dzięki temu pracowali spokojniej i wydajniej, a na spacerze mogli beztrosko dotleniać odpowiednie przewody anatomiczne. Potem jednak utelefonienie społeczeństwa zaczęło być coraz intensywniejsze. Wreszcie pojawił się komórkowiec. Najpierw elitarny i drogi, niedługo coraz demokratyczniejszy, aż w końcu (byt kształtuje świadomość) niezbędny do życia.

Polityka 3.2002 (2333) z dnia 19.01.2002; Stomma; s. 90
Reklama