Przez tydzień trwało darcie papierów i utylizowanie naszej bytności na Miedzianej. Dwie olbrzymie ciężarówki wywiozły na śmietnik niecierpiące ongiś zwłoki sprawy do załatwienia, niezwykłej wagi informacje, gorące tematy do natychmiastowego podjęcia i palące problemy do opisania. Miedziana, nasza piąta z kolei siedziba, odchodziła do historii „Polityki” i naszej własnej. W piątek, 30 listopada, opuściliśmy ją nieodwołalnie wcale nie wierząc, że naprawdę w poniedziałek spotkamy się w nowym miejscu pracy. Choć przecież powtarzaliśmy sobie – to ostatnie zebranie zespołu w tych murach, to ostatnie kolegium w tej sali, a to ostatni posiłek w tym bufecie. No i słowo stało się ciałem. 3 grudnia pierwsi niecierpliwi dziennikarze zjawili się na Słupeckiej 6 już parę minut po ósmej. Trzeba było zająć nowe miejsce pracy, rozłożyć gazety i papiery, włączyć komputery, postawić na biurku kawę, rozpatrzyć się i oswoić. Zwiedzić 5-piętrowy budynek od dołu do góry, poznać topografię terenu i rozmieszczenie kolegów, archiwum, administracji.
I nie ma co ukrywać, na własnej skórze przekonaliśmy się, że każda przeprowadzka szarpie nerwy. Słusznie przecież na liście stresów zajmuje wysokie miejsce (70 pkt. w stupunktowej skali). W naszym przypadku jednak oprócz wstrząsu przeprowadzki, przeżyliśmy także szok cywilizacyjny.
Szklana winda (opiewana już na tych łamach przez redaktora Pilcha), recepcje, błyszczące chromy i stale, kręcone fotele, sala multimedialna na 200 osób, a także sala zebraniowa na 5 piętrze zapierająca dech, z pięknym widokiem na dachy Ochoty i wieżę kościoła św. Jakuba. I jeszcze bufet, gdzie można zjeść sandacza z kurkami (to był dla nas news roku).