Hagler, pastor afroamerykańskiego kościoła Plymouth Congregational United w Waszyngtonie, jest wysokim mężczyzną z posiwiałą brodą i długimi włosami spiętymi z tyłu w kucyk-warkocz. Nosi jasny, zapinany pod szyję liqui-liqui, garnitur modny wśród latynoamerykańskich lewicowców. Wita kongregację w kilkunastu językach. Kazanie zaczyna cytatem z „Dziejów apostolskich”; pastor mówi o dwunastu apostołach, którzy sprzedali swoje posiadłości i podzielili je między wszystkich, ktokolwiek czego potrzebował. To punkt wyjścia do rozważań, jak odnaleźć pasję Kościoła pierwszych chrześcijan, która „uczyniła go wyjątkowym i dała siłę do jego ekspansji”. Współczesny świat – mówi pastor – też pełen jest zła i niesprawiedliwości. Przypomina o głodzie, drożejącej żywności i chciwości koncernów naftowych windujących w górę ceny benzyny. „Zbuntujcie się! Nie gódźcie się na wyzysk i świat, w którym zwycięzca bierze wszystko. Trudno jest ludziom zachować godność, jeśli na nic ich nie stać!”.
„Czarny Kościół był pierwszym teatrem w murzyńskiej społeczności. Jego celem, jak w greckim teatrze, było katharsis, ale także poszukiwanie transcendencji, nie sama tylko ekspresja uczuć” – piszą w książce „Black Church in the African American Experience” C. Eric Lincoln i Lawrence H. Mamiya. Powstałe w epoce niewolnictwa Kościoły, niezależne od głównych Kościołów protestanckich, były także jedynym duchowym azylem uciśnionych, z czasem stając się kolebką afroamerykańskiej kultury. Są do dziś kluczową instytucją murzyńskiej społeczności w USA, potwierdzającą odmienność jej kultury i zakorzenienie jej w afrykańskich tradycjach czarnego świętego kosmosu. Instytucją dalece wykraczającą poza rolę czysto religijną.
Młody czarnoskóry działacz w Chicago, Barack Obama, poszukiwał 20 lat temu politycznego wsparcia duchownych
dla swoich akcji pomocy mieszkańcom murzyńskiego South Side.