Słowacka opowieść z ostatnich lat brzmi jak optymistyczna historia o biednym, małym i powszechnie lekceważonym kraju, który przekroczył swój cień – determinacją, uporem i odwagą zdobył podziw i uznanie świata. Kosztowało to mnóstwo wysiłku, a tymczasem lada chwila może się okazać, że w rzeczywistości ta historia ma jeszcze jeden, pesymistyczny morał. Brzmi on: możesz się starać, ale przed samym sobą i tak nie uciekniesz.
Teraz Słowacy mogą zaprzepaścić największe osiągnięcia
, szczególnie te gospodarcze. Do władzy bowiem rwą się populiści, którzy przecież już raz w latach 90. doprowadzili na Słowacji do katastrofy i wpędzili kraj w międzynarodową izolację. Mają teraz innych ludzi, inne garnitury i hasła, ale efekt ich rządów może być podobny jak przed laty.
Może – bo na Słowacji życie polityczne biegnie takim torem, że nawet najbardziej wnikliwi eksperci ostrożnie prorokują przyszłość. W każdym kraju zdarza się bowiem, że partyjni liderzy po wyborach zapominają o obietnicach z kampanii, wszędzie też zdarzyć się może sytuacja, w której ostateczne wyniki wyborów różnią się od sondażowych wróżb. A na Słowacji jest to szczególnie prawdopodobne.
I właśnie dlatego zarówno sondaże jak i eksperci wysuwają zgodne wnioski tylko w jednej kwestii: obecny rząd – któremu przypisuje się zasługi w wykreowaniu Słowacji na międzynarodowej scenie, wzrost gospodarczy, szereg reform oraz sukcesy na arenie międzynarodowej – głosowania nie przetrwa. Partie, które rządziły przez ostatnie cztery lata wloką się bowiem w ogonie notowań, a czołowi politycy tej koalicji należą do najbardziej nielubianych w kraju. Rzut oka na najnowszy polityczny ranking poraża.
Na pierwszym miejscu jest – konsekwentnie od miesięcy – ideowo mgliste, populistyczne ugrupowanie SMER (kierunek), na które zamierza głosować 31 proc.