W piątkową noc 10 sierpnia 2001 r. z powodu deszczu akcja „Zero tolerancji” nieszczególnie się powiodła. Nieco kłopotów przysporzył strażnikom uparty taksówkarz, który nie chciał pokazać dokumentów, i dwie prostytutki, w tym jedna, ze względu na okaleczenie, okrzyknięta przez straż municypalną Jednorękim Bandytą. Narkomanów nie było. Kiedyś czuli się w Krakowie swobodniej. Potrafili nawet, jak wspomina strażnik Szybki, zjeść wszystkie łabędzie ze stawu na Plantach, a potem zamieszkać w domku dla ptaków.
– Teraz poszła fama, że należy się bać strażników – mówi z dumą Szybki. – I poskutkowało.
Nie dla „obrońców wolności”
Wszystko zaczęło się od rozpisania wśród mieszkańców Krakowa ankiety, z której AWS-owskie władze miasta chciały dowiedzieć się, czy krakowianie czują się komfortowo. Okazało się, że nie. Ponad 40 proc. mieszkańców uznało też, że ich bezpieczeństwem powinien zająć się samorząd. Dwa lata temu opracowano więc program pod nazwą Bezpieczny Kraków. Już wtedy urzędnicy miejscy nie ukrywali, że będzie on swoistą kalką idei, wcielanych w życie od 1994 r. przez Rudolfa Giulianiego – bezkompromisowego burmistrza Nowego Jorku (patrz ramka).
Opracowaniem wytycznych dla Krakowa zajęło się stowarzyszenie Instytut Bezpieczeństwa Publicznego. Wśród członków-założycieli stowarzyszenia znaleźli się m.in. Wojciech Grzeszek, przewodniczący Zarządu Regionu Małopolska NSZZ Solidarność, senator Stefan Jurczak, wiceprezydenci Krakowa: Jerzy Jedliński i Bogusław Nowicki oraz Witold Gadowski, dziennikarz i prezes instytutu, a od niedawna także rzecznik prasowy krakowskiego magistratu.
„Przykład Nowego Jorku i działań jego burmistrza Rudolfa Giulianiego pokazuje, że w walce z przestępcami warto być twardym i nie przejmować się zastrzeżeniami ze strony »obrońców wolności«, dla których prawa chuligana i bandyty są częstokroć bardziej ważne niż prawa ofiar ich czynów” – napisał niedawno Gadowski w opracowanym dla swojego instytutu elaboracie na temat bezpieczeństwa publicznego.