Archiwum Polityki

Nie będzie wioską nam telepał

Wiesław Lichota, były alkoholik, postanowił walczyć z pijakami we wsi. Uznał, że w pierwszej kolejności musi zlikwidować – jak się wyraża – ognisko szatana, czyli miejscowy sklep.

„Macie tyle własnych kłopotów, brutalnej przeszłości. Wydaje wam się, że wszystko poszło w zapomnienie. Wkrótce ze wstydu nie ujrzycie postaci ludzkiej, bo już zaczynacie zamykać się w czterech ścianach” – takie słowa wyczytali z podrzuconego anonimu 45-letni Wiesław Lichota z Janówki i jego matka.

Janówka to niewielka wieś, zaledwie dwadzieścia minut drogi podmiejskim autobusem z Zamościa. Przystanek autobusowy, 42 numery, jeden sklep, jak wylicza sołtys Czesław Dadia. Wszyscy się znają do trzeciego pokolenia wstecz. Razem żyją, pracują, bawią się i co roku dyskutują, co zasiać lub hodować, aby nie stracić. Jednak te kłopoty nie spędzają im snu z powiek w takim stopniu jak Wiesław Lichota. – To wrzód na dupie całej wsi – mówią.

Lichota mieszka z matką w Janówce od urodzenia. Opowiada, że zaczął się upijać alkoholem jako nastolatek. Ludzie pamiętają, jak spijał resztki piwa z kufli. – Potrafił wskoczyć za ladę sklepu i zabrać butelkę wina – wspomina Danuta Dudek. Jego szkolny kolega Wiesław Olszewski twierdzi, że Lichotę na zabawach trzeba było uspokajać, a jak nie pomogło, to zlać.

Wiesław Lichota osiem lat temu zerwał z nałogiem na skutek terapii, którą przeszedł w zamojskiej poradni przeciwalkoholowej. Mówi, że od kiedy nie pije, to lepiej dostrzega problemy alkoholizmu. A widzi je z bliska – 15 metrów od domu, w którym mieszka, jest sklep spożywczy. – Widziałem, jak chłopy tam piją. Potem szczali pod sklepem albo pod moją studnią. Czasem ktoś leżał zapity aż do rana. Jak przypomnę sobie, że kiedyś byłem podobny do nich, to mnie dreszcze przechodzą – opowiada.

Pod koniec ubiegłego roku postanowił coś z tym zrobić. Najpierw rozmawiał z chłopami, ale odpowiadali, żeby sam się napił, to mu przejdzie.

Polityka 34.2001 (2312) z dnia 25.08.2001; Społeczeństwo; s. 79
Reklama